Uniwersalny przepis na wójta

Drodzy Mieszkańcy,

jeżeli usłyszycie pukanie do drzwi, a gości się nie spodziewacie – otwórzcie. Nie bójcie się, to nie Świadkowie Jehowy przyszli, by zadbać o Waszą kondycję duchową i przyszłość w Królestwie Niebieskim, ale Iza Dysiewicz. Pojawiła się we własnej osobie, by prosić o poparcie w zbliżających się wyborach samorządowych. Pani Dysiewicz oficjalnie rozpoczęła kampanię wyborczą. Ostrzy ząbki, piłuje pazurki, poprawia makijaż, wciąga brzuch i wypina klatę, bo ma chrapkę na stołek po Darku. Pani Iza jest bardzo przystojną kobietą. Sprawia również wrażenie dobrej kucharki, która wie jak doprawić bigos czy wypatroszyć kurę. W to, że sztuka kulinarna nie kryje przed nią tajemnicy – wierzymy na słowo. Ale czy nadaje się na gospodarza gminy? Czy ma jakiekolwiek kompetencje? Czy posiada minimalne doświadczenie w zarządzaniu zasobami ludzkimi? A może przygotowała chociażby jeden wniosek o dotacje czy finansowanie zewnętrzne?

Dariusz Straus udowodnił, że nie trzeba znać się ani na finansach, ani na zarządzaniu ludźmi, ani też na pisaniu wniosków i pozyskiwaniu funduszy z zewnątrz, by być włodarzem gminy. Dał przykład, że będąc zwykłym nieudacznikiem i samorządową fajtłapą można utrzymać się na stołku i to ładnych kilkadzieścia lat, kasując co miesiąc ładną sumkę. Straus pokazał, że wcale nie trzeba być zaradnym managerem. Wystarczy otoczyć się lizusami i kolesiami, bezwzględnie niszczyć konkurencję, na stołkach poupychać rodzinkę i robić dobrze lokalnym oligarchom.… tfu, pardon, chodziło rzecz jasna o lokalnych patriotów, by w Siedlisku zrobić karierę samorządowca.

Dzisiaj, specjalnie dla Pani Izabeli Dysiewicz oraz wszystkich tych, którzy chcieliby zostać wójtem, ale nie wiedzą jak to zrobić, podajemy przepis. Jeżeli taki nieudacznik jak Darek Straus był ponad dwadzieścia lat wójtem gminy Siedlisko, to wójtem możesz być także Ty. Tak! Ty również możesz wysiadywać dupogodziny, nic nie robić i czekać na wypłatę w wysokości kilkunastu tysięcy złotych miesięcznie. Wystarczy, że dostosujesz się do przedstawionych poniżej wskazówek.

Przepis na wójta

1) Gdy usłyszysz, że ogłoszony został termin wyborów zaczynasz działać. Po pierwsze – zarejestruj komitet wyborczy. Po drugie: zbierz chętnych do zasiadania w radzie gminy. Tu musisz być ostrożny. Żebyś mógł leniuchować i mimo to utrzymywać się na stołku, będziesz potrzebował klakierów i lizusów w radzie gminy – radnych-popleczników, którzy będą klepali cię po plecach. Dlatego szukając kandydatek lub kandydatów na radnych wybieraj zawsze najgłupszych. Dlaczego? Mądrzy i myślący radni szybko zorientują się, że zamiast pracować zbijasz bąki i wykopią cię z posadki. Wystarczy, że nie udzielą ci wotum zaufania w głosowaniu absolutoryjnym i po tobie. Ale jeżeli wybierzesz głupców, to masz 100% gwarancję, że zawsze będą popierali każdy nonsens, który im podsuniesz. Zrobią to z prawdziwą przyjemnością, bo dla głupca, który nie potrafi poprawnie się podpisać, ani też zbudować zdania w języku polskim, fucha radnego czy radnej to awans społeczny i zaszczyt! Tacy ludzie patrząc na ciebie jako wójta, będą myśleli, że właśnie chwycili pana Boga za piętę. Nie wyprowadzaj ich z błędu. Niech trwają w wierze jak najdłużej. Pamiętaj również o tym – to jest bardzo ważne – spośród głupców wybieraj takich kandydatów na radnych, którzy mają duże rodziny. Wujkowie, ciotki, kuzynostwo, pociotkowie – im więcej, tym lepiej. Niech to będą durnie i degeneraci. Co cię obchodzi to, że kuzyn twojego kandydata leje żonę albo gwałci dzieci? Nie patrz na to, twoi kandydaci muszą być z dużych rodzin – im więcej, tym lepiej. W demokracji liczy się ilość głosów, a nie ich jakość. Zgłaszasz łącznie 15 kandydatów i kandydatek, bo tyle jest miejsc w radzie gminy.

2) Zarejestrowałeś komitet wyborczy, masz kandydatów na radnych, pora udać się po chwilówkę lub kredyt. W gminie żyje około 3.500 mieszkańców, z czego w wyborach aktywnie uczestniczy około 1000-1200 osób. Żeby wygrać wybory w tak małej społeczności będziesz potrzebował ok. 15 tysięcy złotych. Kupa forsy? Nie bój się, odbijesz sobie już po drugiej pensji, gdy jako wójt będziesz wysiadywał dupogodziny.

3) Na około dwa tygodnie przed dniem wyborów udasz się najpierw do lokalnych żulików. Kim jest żulik? To miłośnik trunków wyskokowych. Żul z innymi żulami dyskutuje kwestie polityczne i somelierskie, a kiedy temperatura dyskusji wzrasta, solidarnie leją się mordach, by następnie pogodzić się i kontynuować rzeczowe debaty na temat smaku korka oraz sposobu leżakowania wina. Dlaczego w pierwszej kolejności idziesz po poparcie do żuli? Dlatego, że meneli nie interesuje nowy chodnik w gminie, podjazd dla niepełnosprawnych czy inwestycja w oświatę tudzież organizacja Klubu Seniora. Ich interesuje tylko: ile wypiją i skąd wezmą na to pieniądze. Ty pieniądze masz. Przecież wziąłeś kredycik – 15.000 zł. Jak technicznie wygląda proces pozyskiwania sympatii wyborczej żula? Proste – przychodzisz pod sklep i mówisz: „Chłopaki, stawiam kolejkę dla wszystkich”. I od tej chwili cię kochają! Ale uważaj, zbyt szybko nie mów im o wyborach i o głosowaniu w lokalu wyborczym. Na pierwszym spotkaniu zapłać za ich wina, poplotkuj trochę, przyłącz się do konsumpcji i odejdź.

4) Przydałoby ci się poparcie księdza. Wiadomo – ksiądz proboszcz na wsi, to autorytet. Dobry ksiądz nigdy nie będzie mieszał się w politykę, bo nie tego oczekują od niego wierni. Ale trudno jest spotkać takiego. Dlatego idź na plebanię. Pukaj i pytaj o księdza. Aaaaa! Najważniejsze – kup wcześniej dobry koniak. Nie wiesz, który jest dobry? Podpowiadamy: jakość koniaku jest wprost proporcjonalna do jego ceny. Najdroższy Massougnes 1801 sprzedano za 222 tys funtów czyli za jakieś milion dwieście tysięcy złotych. Ty możesz kupić Hennessey’a w Dino. Ksiądz doceni gest, pod warunkiem, że złożysz również dobrowolny datek na remont kościoła. Ważne – niech to nie będzie mniej niż 2000 zł. Wkładając mniej ryzykujesz, że wielebny niewłaściwie oceni powody twojego zaangażowania politycznego, o którym mu w trakcie spotkania opowiesz. A opowiesz o dwóch rzeczach:

– że jesteś niezadowolony z polityki obecnego wójta, bo uważasz, że traktuje on kościół i potrzeby parafialne po macoszemu. Wójt mógłby się bardziej postarać, dać więcej pieniędzy itp.

– że gdybyś został wójtem, to w pierwszym roku z budżetu przekażesz przynajmniej 50.000 zł dotacji na kościół. A później co roku po 100 i 200 tysięcy a kto wie, może uda się dotacje z Ministerstwa na zabytki pozyskać. Kościół jest zabytkowy, wymaga remontu, a na to potrzebne są miliony.

Nie zdziw się, że ksiądz w trakcie spotkania niczego nie obieca. Nie bój się – twój dobrowolny datek na remont kościoła zrobi swoje. Gdy ksiądz otworzy kopertę i przeliczy stówki, upewni się, że mówiłeś poważanie. W chwili krytycznej, np. gdyby doszło do drugiej tury wyborów, jego głos, mała sugestia podpowiedziana wiernym podczas niedzielnej mszy, może być decydująca. A gdyby nawet nigdy cię nie poparł, to ciesz się – za 2000 zł kupiłeś sobie spokój i ciszę środowiska okołokościelnego wraz z księdzem na czele.

5) Do strażaków z OSP, których wcześniej olewałeś i których problemami nigdy wcześniej się nie interesowałeś nawet się nie zbliżaj. Gdy pojawisz się ze skrzynką piwa tuż przed wyborami, to ryzykujesz, że z tą samą skrzynką na głowie i posiniaczonym tyłkiem wylądujesz w rowie za remizą. Strażacy, to zwykle charakterne chłopaki i babeczki o określonych preferencjach politycznych. Ich sympatii nie kupisz flaszką. Z nimi musisz ogień gasić, wykazać się w akcji żeby ci zaufali. Bez tego ani rusz!

6) Koło Gospodyń Wiejskich też omiń. Dziadkowie i babcie są psychicznie dawno po wyborach. Oni wybrali wójta zanim Komisarz Wyborczy ogłosił termin wyborów. Ich nie przekonasz żadną kopertą, skrzynką wina czy tacką z ciastem. Co więcej – możesz ich rozzłościć, a tego byś nie chciał. Nawet nie wiesz jak bardzo zaszkodzić ci może starszy pan czy pani, która na emeryturze ma dużo czasu i nudzi się. W ramach zagospodarowania wolnego czasu taki senior, gdy mu nadepniesz na odcisk, zmieni twoje życie w koszmar. Awans do rangi tzw. „wroga osobistego”, dla ciebie oznaczać będzie koniec kariery politycznej na wsi, a przecież jej nawet nie zacząłeś. Babcie plotkują pod sklepami, kościołem czy na spotkaniach KGW. Uwierz mi – nie chciałbyś zostać negatywnym bohaterem ich pogaduszek.

7) Kolejny raz odwiedzasz swoich nowych przyjaciół-żuli pod monopolowym. Chłopaki na twój widok rumienią się, ich oczy nabierają blasku. Powtarzasz rytuał: stawiasz kolejkę, wspólne piwko, przybijasz piątkę każdemu i rozstajecie się w miłej, prawie rodzinnej atmosferze.

8) Na około tydzień przed wyborami idziesz do Zbyszka / Kazika / Mietka / Staśka – jak go zwał, tak zwał – ważne, żeby był to kolega, do którego masz zaufanie. Najlepiej członek rodziny, ale dalszej. Żeby to nie był brat, ani kuzyn. Niech to będzie na przykład syn kuzyna. Dalszy pociotek. Ważne żeby miał prawo jazdy kategorii B. Dajesz mu tysiaka i mówisz: „Słuchaj, weźmiesz busa i będziesz woził moich ludzi pod lokale wyborcze. Tysiaka masz na paliwo i wydatki. Po wyborach jak wygram dostaniesz pięć stówek”. „Pięćset?” – zapyta z niedowierzaniem pociotek. Odpowiesz: „Tak! Pięć stówek i to gotówką do ręki”. Grunt to właściwa motywacja. Skuszony wizją zarobku 500 zł w jeden dzień, pociotek z niecierpliwością będzie czekał na dzień wyborów, a w krytycznej chwili przejedzie tysiące kilometrów po to, by znaleźć i zawieść pod urnę ostatniego wyborcę, który zakreśli właściwą kratkę przy odpowiednim nazwisku.

9) Po zorganizowaniu kierowcy i obgadaniu szczegółów znowu idziesz do żuli pod monopolowy. Nie zdziw się, gdy tym razem któryś z nich powita cię serdecznym okrzykiem „Witamy Dobrodziejkę!”. Tym razem postaw trzy kolejki i po drugiej lub w połowie trzeciej – w zależności od rozwoju sytuacji – zdradzisz chłopakom, że będziesz kandydowała. Obiecaj im wszystko, co chcą. Nawet mannę z nieba. Jeden poprosi o chodnik do domu – obiecaj. Inny o latarnię przy bramie wjazdowej – zgódź się. Jeszcze inny o wino każdego dnia przez rok – powiedz: „Nie ma problemu! Dorzucę jeszcze zagrychę”. Ważne, żebyś tego dnia użył tylu litrów alkoholu i siły perswazji, by spotkanie skończyło się gromkimi okrzykami „Niech żyje nasz nowy wójt!”. Nie zapomnij – ustalisz, że po chłopaków i ich rodziny podstawisz auto, żeby nie męczyli się. Obiecaj też, że za „dobrze” oddany głos na „jedynie słusznego kandydata” wynagrodzisz flaszką na głowę i po stówce do ręki.

10) Wreszcie nadszedł ten dzień. Ubierz się ładnie, bo dzisiaj jest dzień wyborów samorządowych! Wszystko idzie jak po maśle. Rodzinka twoich kandydatów na radnych, niczym zwarte kampanie oddziałów prewencji, karnie maszerują do urn wyborczych. Pociotek się uwija. Bus jeździ tam i z powrotem. Nawet ksiądz, wychodząc z lokalu wyborczego przywitał się z tobą bardziej serdecznie i dłużej porozmawiał. Patrzysz, klepiesz się po brzuchu i patrzysz z uśmiechem jak demokracja działa.

Arytmetyka jest bezwzględna, liczby nie kłamią – wygrałaś, jesteś nowym wójtem gminy. Dlaczego? Policzmy: 15 zgłoszonych radnych z twojego obozu, to realnie 30 głosów oddanych na ciebie (głosy liczymy podwójnie, bo każdy radny ma żonę, dziewczynę, kochankę, a radna męża itp. itd.). Do tego doliczyć należy głosy rodzin twoich kandydatów. Każda niech liczy około 10-50 osób i więcej (rodzina żony + rodzina męża), przy czym im mniejsza społeczność, im bardziej hermetyczna, tym większa będzie ilość pociotków, na których sympatię polityczną możesz liczyć. Przyjmijmy, że zdobyłaś głosy tylko kandydatów na radnych z twojego obozu, ich rodzin oraz pociotków. Kandydatów jest 15, do tego doliczamy ich drugie połowy. Na start jest już 30 głosów. Mnożymy 30 x średnią ilość pociotków w rodzinach. Liczba ta waha się między 10-50. My przyjmijmy, że będzie to 20 osób. Łącznie daje ci to 600 głosów poparcia. Teoretycznie tyle potrzebujesz, żeby wygrać wybory. Oczywiście nie można w tej rachubie zapomnieć o kolegach-birbantach. Żule spisali się na medal. Od nich, ich rodzin i wszystkich tych, których skusiła obietnica darmowej wódki i banknocika stuzłotowego zebrałaś łącznie 100 głosów. W sumie, w pierwszej turze uzyskałeś 700 głosów poparcia. Demokracja jest super! Nieprawda?

Na zakończenie podsumujmy wydatki: 100 głosów od żuli po 100 zł za każdy, daje to 10.000 zł. Ksiądz dostał w kopercie – 2000 zł + koniak za 200 zł. 1000 zł dla pociotka, który busem woził żuli pod lokale wyborcze i 500 zł premii po zwycięstwie. Do tego 5 skrzynek piwa (razem 500 zł), które zainwestowałeś w nowych przyjaciół i po flaszce wódki dla każdego (100 osób x 25 zł/flaszka – czyli 2500 zł). Podsumowując – łącznie cała impreza kosztowała cię 16.500 zł.

Jak widać przekroczyłaś budżet o 1.600 zł. Ale nie martw się. Po drugiej wypłacie spłacisz nie tylko kredyt, który wziąłeś, ale i te 1.600 zł, które pożyczyłeś do sąsiada. Jako wójt będziesz zarabiał przez kolejnych 5 lat około 12. tysięcy złotych na rękę. To znaczy, że pod koniec kadencji zarobisz około 700.000 zł nie licząc trzynastek, premii, dodatków itp. A najśmieszniejsze jest to, że jako wójt możesz być zwykłym nierobem. Możesz się obijać całe dnie, miesiące i lata. Jedynym organem, który może zmusić cię do pracy jest rada gminy. Ale ty masz w radzie większość. Na durni, których zgłosiłeś, zagłosowali inni durnie z ich licznych rodzin. Proste? Banalne!

Pozdrawiam

Paweł P.

One Reply to “Uniwersalny przepis na wójta”

  1. Iza D. bardzo chce być wójtem , jeśli by została to będzie takim samym nierobem jak Straus, skoro go popierała i popiera to nie będzie lepiej niż jest, chodzi jej o kasę, a nie o pracę na rzecz gminy. Teraz Agnieszka ACZ może jej odpłacić za to , jak postąpiła Iza D. wobec niej. W gminie jest bardzo wielu wartościowych ludzi, którzy mogliby zmienić to dziadostwo jakie mamy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *