Wójt ucieka

Drodzy Mieszkańcy,

na pewno dotarły do Was słuchy o sensacyjnych wydarzeniach z pogranicza skandalu, które miały miejsce w trakcie ostatnich obrad sesji rady gminy. Było śmiesznie i strasznie. Ale zanim o tym opowiemy najpierw bardzo dobry news.

Ksiądz Andrzej Palewski miał gości z województwa. Odwiedziło go dwóch przyjemniaczków w garniturach, by wręczyć decyzję o dofinansowaniu. Jest to odpowiedź decydentów regionu na wniosek złożony przez proboszcza w związku z remontem kościoła w Siedlisku. Ponad siedemdziesiąt tysięcy złotych z kasy Urzędu Wojewódzkiego zostanie przeznaczonych na remont barokowych ław w naszej świątyni. Super. Zdjęcie z oficjalnego spotkania zamieszczone zostało w mediach społecznościowych. Widać na nim uśmiechniętego księdza. Są i panowie z miasta, którzy przywieźli pieniążki.

Pytanie, co tam robi Darek Straus? I dlaczego tak marszczy wargę, siląc się na uśmiech, skoro jego udział w pozyskaniu funduszy zewnętrznych na remont świątyni był żaden? Odpowiedź jest prosta – Daruś, niczym sprytny lisek chytrusek z bajki dla dzieci, korzysta z okazji, by się promować. To nic, że jego współudział w organizacji wydarzenia był żaden. Pamiętacie Łabiaka i festyn śpiewaków, który zorganizował? Wówczas Darek wykopał Rysia z trybuny, bo chciał przypisać sobie całą zasługę organizatora. Rysiu wtedy położył uszka po sobie i poskarżył się pismakom regionalnej gazetki. Jak pokazało życie – opłaciło się. Dziewięć lat później Daruś, z pominięciem wszystkich procedur dotyczących zamówień publicznych kupił od Rysia 20 metrów bieżących pogiętego drutu za 15 tysięcy. Rysiu przytulił pieniążki i urządził krucjatę przeciwko oszołomom oraz felietonom, w których opisywana jest nieudolność polityki samorządowej w Siedlisku. To są fakty.

Promowanie się na cudzych sukcesach nie jest w gminie Siedlisko zjawiskiem nowym. Z tego samego mechanizmu autopromocji, co Darek, skorzystał ostatnio powiatowy mąż stanu Marcin Kula i Starościna Iwona Brzozowska. Kanapowo-kiełbasiani samorządowcy z powiatu przypomnieli sobie o Siedlisku dopiero przy okazji Święta Bzów. Świecili buźkami do kamery, chwalili się nowymi ciuszkami, robiąc sobie reklamę na plecach i trudzie organizatorów imprezy. Nie należy się więc dziwić, że Darek przytula się do proboszcza i gości z Urzędu Wojewódzkiego, by wywołać wrażenie zaradnego gospodarza. Warto zwrócić uwagę, że Daruś nie pozuje na tle toksycznej hałdy, którą przywiózł do gminy jego koleżka. Woli omijać śmierdzący problem z daleka. A niech się coś komuś przypomni i ktoś mógłby zapytać dlaczego wydał polecenie byłemu kierownikowi Samorządowego Zakładu Budżetowego, aby doprowadzić prąd z hydroforni do działki, na którą także w nocy zwożono odpady. Na autopromocyjnym zdjęciu z imprezy u księdza nie zobaczymy także szklanki z brudną i śmierdzącą wodą, która sączy się z gminnych kranów. Uwieczniony na fotografii landszaft przedstawia zadowolonych z siebie dżentelmenów. Istna sielanka, dobrobyt, zgoda, harmonia oraz idylla – taki ma być przekaz dla odbiorców: wszystko jest dobrze, wszyscy się cieszą, wszyscy są zadowoleni. Tymczasem powodów do zadowolenia brak.

I teraz przechodzimy do tej złej wiadomości. Rzecz dotyczy wydarzeń jakie miały miejsce w trakcie ostatniej sesji rady gminy. Ściślej – chodzi o cenzurę jaką nałożyła naczelna wuefistka gminy Gosia Chilicka na uczestniczących w obradach mieszkańców. Gdy sesja zbliżyła się do tego etapu, w którym zwyczajowo oddawano głos gościom, przewodnicząca rady odczytała z karteczki, że mieszkańcy mogą się przyglądać, klaskać i podziwiać, ale nie mają prawa zabierać głosu w trakcie obrad. Jeżeli ktoś ma jakiś problem, to musi najpierw iść do radnego ze swojego okręgu i mu to zgłosić. Następnie ów problem „przekazywany” jest dalej i kiedy nabierze mocy urzędowej, gdy przebrnie przez wszystkie szuflady legislacyjne, procedury itp. być może trafi do laski marszałkowskiej… to znaczy do Gosi, a ta może podda go głosowaniu. Uzasadniając ową decyzję Chilicka porównała zebrania sesji rady gminy do posiedzeń sejmowych. Zabrakło wyjaśnienia, kto w tej metaforze jest wiejskim odpowiednikiem prezesa Kaczyńskiego, a kto robi za Borysa Budkę. Ale gdyby rozwinąć owe porównanie, którym posłużyła się przewodnicząca rady gminy, to można pokusić się o inną alegorię. Zamach na trójpodział władzy, który właśnie obserwujemy w Siedlisku, przypomina ten na najwyższych szczeblach władzy, o którym szeroko rozpisują się ogólnopolskie media. Zastanówmy się, czy czegoś nie przypominają nam prywatne schadzki wójta i Gosi Chilickiej, którzy po absolutoryjnych głosowaniach świętują sukces na wspólnych obiadkach w lubięcińskim młynie? Jak wytłumaczyć obecność Gosi i jej męża na słynnym powyborczym raucie? Czy nie przypomina nam to dyskusji na temat pomieszania kompetencji władzy w trakcie spotkań prezesa partii rządzącej Jarosława Kaczyńskiego z prezesem Trybunału Konstytucyjnego, Sędzią Julią Przyłębską?

Jak widzicie mechanizmy wielkiej polityki nie są obce naszemu samorządowemu grajdołkowi. W Siedlisku władza wykonawcza (wójt) owinął władzę ustawodawczą (większość radnych z przewodniczącą na czele) wokół palca. Z dziwnych i nieznanych powodów przewodnicząca rady bezkrytycznie i bez zażenowania wykonuje każdy rozkaz Strausa. Dlaczego tak się dzieje? I drugie pytanie, na które należy odpowiedzieć: czy wydarzenia, które miały miejsce na omawianym posiedzeniu rady gminy miały charakter przypadkowy i były spowodowane dynamiką dyskursu, czy może jest to element szerszej strategii Strausa, by stłumić falę krytyki?

Nie łudźmy się, wydarzenia, które odbiły się szerokim echem w prasie regionalnej nie były dziełem przypadku. Scenariusz ostatniego posiedzenia rady powstał na długo przed tym zanim się odbyło. Zamach na podstawowe wolności i prawa obywatelskie został opracowany wcześniej, w gabinecie wójta. Jakie były kulisy decyzji o kneblowaniu głosu mieszkańców i jakie kryły się za tym faktyczne intencje? Cofnijmy się o kilka tygodni, do wydarzeń, które miały miejsce na przedostatnim posiedzeniu sesji rady gminy. Przypomnijmy je w skrócie – kilku mieszkańców, korzystając z udzielonego im prawa głosu skrytykowało na forum sesji rady gminy Dariusza Strausa. Wójt nie potrafił wytłumaczyć oponentom dlaczego, zarządzając gminą przez 23 lata – czyli połowę jej istnienia – Siedlisko jest tak bardzo uwstecznione względem ościennych gmin. Daruś próbował nawiązać merytoryczną polemikę z krytykami, ale na skutek braku racjonalnych argumentów skończyło się na niezrozumiałym bełkocie, usprawiedliwionym koniecznością noszenia maseczki i nieznajomością obsługi mikrofonu. Zresztą jakim racjonalnym powodem nieudolny wójt mógłby wytłumaczyć urzędnicze nieróbstwo ciągnące się od prawie ćwierćwiecza? Zwolnieniem lekarskim? Usprawiedliwieniem napisanym przez mamusię? A może przedłużającym się urlopem zdrowotnym? – Nikt by w to nie uwierzył.

W związku z tym, że Darek Straus nie tylko nie radzi sobie z krytyką, ale nie ma żadnych argumentów, by nawiązać merytoryczną polemikę z opozycją, postanowił zrobić to, co zwykle – uciszyć mieszkańców. Czas grał na jego niekorzyść. Musiał działać szybko i stanowczo, gdyż kolejna sesja rady tuż tuż a tzw. „oszołomy” (tak określa wójt tych mieszkańców gminy, którzy ośmielą się mu sprzeciwić) zapowiedziały, że będą częściej zabierać głos w trakcie obrad. Z perspektywy wójta, który panicznie trzyma się stołka władzy, lokalna inicjatywa niezadowolonych mieszkańców w trakcie sesji by mu zaszkodziła. Tym bardziej, że obrady radnych gminnych są nagrywane oraz obserwowane przez lokalne media.

Nieudacznik Straus, nie ma wybitnych sukcesów w pracy, którymi mógłby się równać chociażby z Barbarą Wróblewską, Jackiem Sauterem nie wspominając o Wadimie Tyszkiewiczu. Jednakże doskonale nauczył się wykorzystywać tryby machiny administracyjno-urzędniczej do kneblowania krytyków i zastraszania mieszkańców. Iluż to z nas żyje w przekonaniu, że „z wójtem lepiej nie zaczynać, bo później w gminie nic się nie załatwi”. Nauczyliśmy się na przykładach Joli Pazdrowskiej, którą bezprawnie zwolnił z pracy; pani Mokwińskiej, której nakazał cofnąć płot o 50 cm, Moniki Klamki, której odmówił rozłożenia zaległości podatkowych na raty, pani Barny, na którą nasłał prokuratora, gdy ta zaczęła upominać się o plądrowane żwirowisko przy szkole, a także tzw. cepeeniarza wydającego felietony, któremu wytoczył za publiczne pieniądze trzy procesy (w tym jeden wójt już przegrał) o obrazę majestatu itp. itd. Podobnych przypadków jest więcej. Tym razem, żeby „uciszyć” krytyków Darek wykorzystał opłacanych z gminnej kasy, bardzo drogich prawników. Na jego polecenie sporządzili coś w rodzaju usprawiedliwienia faktu „kneblowania” wolnego głosu mieszkańców przybyłych na obrady sesji rady. Sytuacja jest dziwna z przynajmniej dwóch powodów: po pierwsze mieszkańcy gminy, którym w trakcie sesji odebrano prawo głosu, płacą podatki w Siedlisku. Z tych pieniędzy, bo przecież nie z prywatnej kiesy wójta, opłacani są prawnicy, którzy następnie uzasadniają ograniczanie prawa do swobodnej wypowiedzi i swobodnej dyskusji. Mówiąc dosadniej – za kaganiec, który za pośrednictwem kancelarii prawnej założył mieszkańcom wójt płacimy z własnej kieszeni. Czy tylko nam wydaje się to dziwne?

Druga sprawa – w opinii prawnej, którą posłużyła się przewodnicząca rady gminy, nawet laik – a za takiego uważa się autorka niniejszego felietonu – dostrzeże wiele nieścisłości. Już pobieżna lektura uprawnia do stwierdzeń, że napisana została przez kogoś, kto wydaje się ignorować fakt, że w Polsce, oprócz jednostkowej woli wójta gminy Siedlisko, istnieją nadrzędne akty prawne – w tym Konstytucja RP. Dla przypomnienia – Ustawa Zasadnicza jest najwyższym aktem prawnym, w którym wolność do swobodnego wyrażania przekonań, wolność do zdobywania i rozpowszechniania informacji należą do podstawowych praw każdego obywatela. To, że wójt, łapkami opłacanego z naszych podatków prawnika gminnego, napisze jakieś pisemko, nie należy uznawać tego za rodzaj objawienia czy nieodwołalny nakaz wyroczni delfickiej. Jeżeli decyzje gminnych organów władzy są jawnie sprzeczne z Konstytucją, z zasadami społeczeństwa demokratycznego, z niezbywalnymi prawami każdego z nas oraz z zasadami współżycia społecznego, to mamy obowiązek nie tylko ich nie przestrzegać, ale przede wszystkim odwołać taką władzę. Demokratycznie ukonstytuowana władza – a taką jest samorząd gminy – która swoim działaniem godzi w zasady demokracji, traci mandat. Nie można być demokratą tylko wówczas, gdy się żebrze o głosy wyborców, a później negować podstawowe prawa tego ustroju w tym m.in. prawo do swobodnego wyrażania opinii. Nie można być demokratą „w połowie”, tak jak nie można być „w połowie w ciąży”. Albo akceptujemy reguły wolnego społeczeństwa demokratycznego i korzystamy z jego przywilejów, albo nie. Kropka. Dlatego Straus, Chilicka, Kieczur, Gielcowa, Pawlakowa, Brodzik i reszta politycznego betonu Siły Kontynuacji nadają się tylko do wymiany.

Oprócz kwestii formalno-prawnych jest też inny aspekt sprawy, na który powinniśmy zwrócić uwagę. Otóż po tym, jak Straus postanowił uciszyć nieprzychylne mu głosy mieszkańców, fala krytyki uderzyła nie w niego, mimo że on był siłą sprawczą tego zamieszania, ale w Gosię Chilicką. W doniesieniach prasowych, zdających relację z tych wydarzeń mowa jest tylko o „złej” przewodniczącej rady gminy. To ona przedstawiana jest jako główna sprawczyni i winowajczyni zamieszania. Jedyna wzmianka, która pojawia się na temat Strausa brzmi: „wójt szybko uciekł”. I tu widzimy kolejną sztuczkę wójta. Na naszych oczach poświęca Gosię Chilicką, rzuca ją na pożarcie, by to na niej skoncentrowało się ostrze krytyki. Sam zaś uciekł zarówno z sali obrad jak i od odpowiedzialności za wydarzenie, którego był głównym reżyserem. Dlaczego wójt poświęca przewodniczącą rady, wystawiając ją na krytykę lokalnych mediów, „oszołomów”, a przede wszystkim mieszkańców, którzy do tej pory w Chilickiej widzieli spolegliwą i uśmiechniętą wuefistkę? Odpowiedź wydaje się być następująca: Straus chce, by wszystkie negatywne emocje, cała odpowiedzialność za jego nieudolność itp. skoncentrowały się nie na nim, ale na przewodniczącej rady. Wymyślając plan odebrania głosu krytykom w trakcie sesji miał świadomość, że ograniczanie demokratycznych praw wolnego społeczeństwa w państwie, które o wolność musiało przelewać krew, nie ujdzie nikomu płazem. Z tego powodu na pierwszą linię wystawił przewodniczącą rady Gosię Chilickią. Poświęcił swojego najwierniejszego żołnierza, który do tej pory lojalnie wykonywał jego polecenia.

Obserwując relację Straus-Chilicka można odnieść wrażenie, że sprytny i przebiegły lisek chytrusek, wykorzystuje naiwne dziewczę, grzeszące niewinnością, by załatwić własne, brudne interesiki. Nic bardziej mylnego. Owszem, Straus wykorzystuje Chilicką w charakterze przewodniczącej rady, ale Gośka nie pozostaje bez winy. Dlaczego? Zanim przejdziemy do ocen skupmy się na faktach.

Fakt pierwszy: Małgorzata Chilicka jest osobą z wyższym wykształceniem, posiada tytuł magistra. To znaczy, że oprócz podstawowej techniki czytania tekstu opanowała także w pewnym zakresie sztukę jego interpretacji. Nie jest prostą dziewką, która zaledwie potrafi się podpisać ale wykształconą i świadomą kobietą. W związku z tym musi mieć wiedzę, że kneblowanie opozycji w państwie demokratycznym jest pełzającą tyranią. Dlaczego, mimo wszystko to robi?

Fakt drugi – Gosia Chilicka jest nauczycielką. Bycie nauczycielem – nawet wychowania fizycznego – wiąże się z określonymi obowiązkami. I wcale nie chodzi tu o robienie fikołków czy przysiadów. Obowiązki nauczycieli wynikają wprost z tzw. Karty Nauczyciela. W dokumencie tym, w art. 6 w punkcie 4 czytamy, że do podstawowych obowiązków nauczyciela należy: „kształcić i wychowywać młodzież w umiłowaniu Ojczyzny, w poszanowaniu Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, w atmosferze wolności sumienia i szacunku dla każdego człowieka”. W tym samym artykule cytowanej Karty, punkt niżej, Ustawodawca powtórzył, że każdy nauczyciel, nieważne czy to jest wuefistka, srogi matematyk czy pani od polskiego – każdy belfer – zobowiązany jest by: „dbać o kształtowanie u uczniów postaw moralnych i obywatelskich zgodnie z ideą demokracji”. Skąd takie zapisy? Skąd ta troska o zasady demokracji w Karcie Nauczyciela? Nauczyciel podobnie jak sędzia, lekarz itp., należy do zawodów zaufania publicznego. Od przedstawicieli tych branż wymaga się, by prezentowali nieskazitelną postawę moralną. Żeby swoim zachowaniem dawali przykład otoczeniu, wyznaczając standardy postępowania także w życiu codziennym. Jak w tym kontekście interpretować antydemokratyczne decyzje ograniczania prawa głosu, które nauczycielka Małgorzata Chilicka wprowadza do obrad sesji rady gminy? Czy niebezpieczny i groźny dla podstawowych zasad współżycia w społeczeństwie obywatelskim precedens ma stać się ogólnym standardem postępowania? Czy tego Gosia Chilicka chce nauczyć nas oraz nasze dzieci? Żebyśmy milczeli w obliczu niesprawiedliwości? Że – ujmując rzecz kolokwialnie – jak się komuś coś nie podoba, to gęba na kłódkę i morda w kubeł?! To ma być nowa norma postępowania?

Fakt trzeci – niewielu wie, ale Gosia oprócz zasłużonych rodziców, w drzewie genealogicznym ma antenatów, o których można przeczytać w podręcznikach do historii. Przodek Małgorzaty razem z Stanisławem Mikołajczykiem, przywódcą ruchu ludowego, współtworzył lokalne struktury PSL-u. Mimo, że było to dawno, w żyłach Chilickiej płynie ta sama krew społecznikowska, która dodawała otuchy i odwagi działaczom w trudnym okresie zniewolenia. Co takiego się wydarzyło, że swoją działalnością w życiu publicznym przewodnicząca rady przekreśla dorobek polityczny i społeczny rodziny?

Fakt czwarty – Gosia jest młodszą siostrą Joli Pazdrowskiej. To Jola, będąc na stanowisku dyrektorki szkoły w Siedlisku, zatrudniła Gosię w charakterze nauczycieli wychowania fizycznego. Dlaczego kilkanaście lat później Gosia odwróciła się od rodzonej siostry, stając się lojalnym stronnikiem Dariusza Strausa? Dlaczego stała się posłusznym akolitą wójta, który bezprawnie zwolnił Jolę za to, że jak sam powiedział: „chciała być wójtem”. Czy bezrefleksyjne podporządkowanie się osobie, która jest odpowiedzialna za przekreślenie kariery siostry można uznać za normalne? Takiego standardu postępowania oczekiwalibyśmy od rodzonej siostry?

Fakt piąty– z oświadczenia majątkowego przewodniczącej rady gminy wynika, że w minionym roku przytuliła 14.400 zł z tytułu diet. W tym samym roku zarobiła też ok. 74.000 zł jako nauczycielka, ucząc dzieci fikołków i gry w palanta. Dodatkowo pani Chilicka spłaca kredyt w wysokości ok. 106.000 zł. Łatwo policzyć, że tylko w ciągu minionej i do końca bieżącej kadencji na stanowisku przewodniczącej rady gminy, Małgorzata Chilicka łącznie przytuli ok. 130.000 zł. Niezgorsza sumka, prawda?

Czas na podsumowanie: jak na podstawie tych faktów ocenić postawę Małgorzaty Chilickiej, przewodniczącej rady gminy w Siedlisku? Czy zakładając kaganiec wolności słowa realizuje utajoną potrzebę bycia sławną? Chce w jakiś sposób dorównać starszej siostrze? Wszyscy wiedzą, że Jola była jedną z głównych inicjatorek i budowniczych nowoczesnej szkoły w Siedlisku. Nasza społeczność zawsze będzie jej za to wdzięczna. Ale czy Gosia, kneblując mieszkańców, chce za wszelką cenę, obojętnie jakim kosztem także zapisać się na kartach historii gminy? A może głównym motywem działań przewodniczącej rady jest bodziec finansowy. Wszak wynagrodzenie z tytułu diet, to dziesiąta część jej pensji nauczycielskiej. Jest się więc na co połaszczyć. Niedoszły wójt, Ryszard Łabiak „sprzedał się” za dużo mniejszą sumkę. Wystarczyło 15.000 zł z gminnej kasy, aby Rysiu, którego nie tak dawno Darek wykopał ze sceny, nagle polubił wójta i zorganizował z małżonką krucjatę przeciwko „oszołomom”. Gosia każdego roku przytula prawie taką samą kwotę co Rysiu. Ale czy Małgorzata poświęci chlubne tradycje rodzinne i etos zawodu nauczyciela dla tych kilkudziesięciu srebrników?

Praktyka pokazała, że Darek Straus bardzo dokładnie wyszukuje osoby, którymi będzie mógł manipulować. Wybierając młodszą siostrę Joli Pazdrowskiej, zasłużonej dla lokalnej społeczności dyrektorki, której świetnie zapowiadającą się karierę nauczycielską zniszczył (Jola w wieku 30 lat dostała od Prezydenta RP Brązowy Krzyż Zasługi za praacę dla rozwoju naszej gminy), sprawił że Gosia poczuła się ważna – ważniejsza od siostry. I o to wójtowi chodziło. Straus doskonale wie, że nie ma nic łatwiejszego niż manipulowanie ambitnymi kobietami. Małgorzacie imponuje brylowanie na publicznych imprezach, na których może stanąć obok wojewody czy barona z PSL-u Stasia Tomczyszyna. Dla niej wspólna parada z wójtem wozem drabiniastym, to jak parada na czerwonym dywanie w trakcie gali oscarowej w Hollywood. Bo na co dzień jest zwykłą nauczycielką wychowania fizycznego. W hierarchii dydaktycznej jest na szarym końcu, tuż przed bibliotekarką. Z wuefu przecież nie można dostać oceny niedostatecznej na świadectwie. Jako wuefistka może tylko pokrzyczeć ale zaliczenie i tak da. Co innego w samorządzie. Jako przewodnicząca rady, Małgorzata Chilicka, decyduje o tym kto może się odezwać do jaśnie panującego wójta i kiedy. Jak pokazała praktyka, chce być drugą co do ważności osobą w gminie. Używa tych samych prymitywnych metod, co Straus. Kneblując opozycję pokazuje, że ona tu rządzi i wszyscy mają się jej słuchać. Chce udowodnić, że owszem oceny niedostatecznej z wuefu wystawić nie może, ale z łatwością zdepcze podstawowe zasady społeczeństwa demokratycznego. W swoim działaniu jednak nie jest świadoma tego, że jest jeszcze jednym pionkiem w grze wójta, który resztkami sił walczy o zachowanie stołka. Darek Straus wystawił Małgorzatę na przysłowiowy „odstrzał”. Dlaczego to uczynił? Jesteśmy w połowie kadencji. Ani się obejrzymy a pójdziemy znowu na wybory. Radni z obozu politycznego betonu Siły Kontynuacji pomału się wykruszają. Zrezygnowała Ulka Hardy, zmęczył się Hubert Patoła, który niedawno dołączył do politycznego sojuszu z wójtem. W gazetach regularnie pojawiają się negatywne i nieprzychylne Strausowi artykuły. Ujawniane są kolejne aferki. W urzędzie gminy niezależne organy wszczynają kontrole, a procesy, które wójt wytacza wydawcy felietonów, przegrywa. W tej sytuacji Straus potrzebuje kozła ofiarnego, na którego w pewnym momencie zwali całą winę za sytuację w gminie. Dlatego wystawił na tzw. odstrzał swojego najwierniejszego z generałów – przewodniczącą rady gminy. Poświęcił Gośkę, by to na niej skupiła się krytyka, mimo że faktycznie on był inicjatorem tego antydemokratycznego spektaklu, godzącego w dobre imię gminy Siedlisko. Udało się. W tej chwili Małgorzata musi zmierzyć się z fala krytyki i konsekwencjami decyzji, którą kazał jej wydać Straus. A sam Darek? – Cóż, nasz wójt przygląda się temu z daleka, pozuje na wspólnych zdjęciach z księdzem i ładnie ubranymi dżentelmenami z województwa. Ma powody do zadowolenia, bo znalazł kozła, a ściślej rzecz ujmując: kozę ofiarną. I nie zdziwimy się jak któregoś dnia powie: „Ja chciałem dobrze, ale to Gośka była ta zła i to ona odpowiada za wszystkie negatywne zjawiska w gminie. Ja tylko posłusznie wykonywałem wolę radnych i nie mam sobie nic do zarzucenia. Jestem czysty jak kryształ!”

Bez wątpienia Małgorzata Chilicka znalazła już swoje miejsce na kartach historii gminy Siedlisko. O jej siostrze – Joli Pazdrowskiej – kolejne generacje będą uczyły się, jak to w trudnych czasach razem ze śp. Stanisławem Batorem budowała szkołę. Z tych samych kart będzie można wyczytać historię o tym, jak jej młodsza siostra – Małgorzata – ślepo słuchając wójta, demontowała ustrój demokratyczny, o który z takim poświęceniem walczyliśmy. Robiła to po to, by utrwalać rządy Dariusza Strausa – jednego z najbardziej nieudolnych i najgorszych wójtów jakiego gmina widziała.

Pozdrawiam

Paweł P.

One Reply to “Wójt ucieka”

  1. Zeszmacić się dla marnej kasy i wątpliwego splendoru, nie przystoi córce Takiego Ojca. Wstyd i jeszcze raz wstyd PRG. Przewodniczącą się bywa, a nie jest.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *