Drodzy Mieszkańcy,
wszyscy mamy dość pandemii i ograniczeń sanitarnych z nią związanych. Dlatego naprawdę dobrze bawiliśmy się przy okazji Święta Bzów już bez maseczek na twarzach. Frekwencja nie dopisała, ale cóż, wielu z nas w sercach nosi jeszcze strach przed zarażeniem oraz żałobę po tych, którzy niespodziewanie, przegrawszy walkę z wirusem odeszli.
W tym momencie apelujemy do wszystkich, którzy się nie zaszczepili: idźcie, zróbcie to! Szczepionka nie boli a może uratować życie Wam i Waszym bliskim.
Wracając do rzeczy: Święto Bzów, to doskonała okazja do promocji naszego regionu przy dobrej zabawie. Jak co roku i tym razem wśród zaproszonych artystów nie mogło zabraknąć nowosolskiego teatru Terminus A Quo, którym od prawie półwiecza kieruje Edward Gramont. Tegoroczny spektakl nie wzbudził jednak szerszego zainteresowania. Aplauzów i bisów nie było. Trudno się dziwić. Nawet najbardziej wytrawny krytyk teatralny znudzi się kiedyś obrazem podstarzałego Satyra, który z szaleństwem wymalowanym na twarzy biega w oparach sztucznej mgły wśród młodziutkich, pachnących jeszcze mlekiem Bachantek. Zresztą konia z rzędem temu, kto w kilku, poprawnie zbudowanych pod względem gramatycznym zdaniach, streściłby fabułę tegorocznego przedstawienia. W związku z tym nie wińmy gości, że pytanie „co reżyser spektaklu oraz artyści chcieli powiedzieć?” pozostanie bez odpowiedzi. Nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni.
Abstrahując od wydarzeń artystycznych, które bez wątpienia były ucztą dla ducha, organizatorzy nie zapomnieli o również potrzebach cielesnych przybyłych na imprezę. Chętni mogli posilić się kebabem i kukurydzą. Na deser podano ciasto. Niepocieszeni pozostali miłośnicy chmielu. Ci musieli swoje potrzeby zaspokoić w okolicach monopolowego. Na szczęście popularna i niezawodna siedliskowa „12” służy pomocą także w dni wolne od pracy. Jeżeli można by było w tym miejscu coś zasugerować organizatorom Święta Bzów, to na pewno jedno: odświeżenie formuły imprezy. Katowanie gości spektaklami teatru nowoczesnego, adresowanych raczej do wąskiej grupki specjalistów niż szerokiej publiczności na pewno było jakąś ciekawostką. Ale ile można przyglądać się dziwnym pląsom, uśmiechać się a w duchu zadawać sobie pytanie: „Co ja tu robię?”. Poza tym nie wolno zapominać o tym, że Święto Bzów jest zabawą, która uczy, a nie kilkugodzinnym wykładem ze sztuk teatralnych, lekcji historii i dekupażu itp. itd. z małą przerwą na posiłek. Święto należy zorganizować z myślą o gościach a nie własnych preferencjach. Warto o tym następnym razem pamiętać, bo może się wkrótce okazać, że oprócz zaproszonych artystów hermetycznego w swej istocie nurtu sztuki alternatywnej, organizatorów oraz osób z najbliższej rodziny i wąskiego grona przyjaciół Święto Bzów zaczną odwiedzać tylko ptaszki radośnie śpiewające w kwitnących bzach oraz komary. I ostatnia uwaga, chyba najważniejsza – Święto Bzów w Siedlisku bez możliwości zwiedzenia ruin Zamku jest jak coca-cola bez gazu, jak piwo bez alkoholu, jak kanapka z szynką bez szynki, jak Sławomir bez Miłości w Zakopanem itp. Można przyjść na taką imprezę, ale tylko raz. Jakiś zatwardziały fanatyk przyjdzie zapewne i raz drugi. Ale na dłuższą metę odwiedzenie Siedliska na Święcie Bzów bez możliwości odwiedzenia Zamku będzie stratą czasu. Turyści, co było widać doskonale nie tylko w tym roku, ale też w latach poprzednich, przybywając do Siedliska chcą zobaczyć przede wszystkim Zamek, a nie rozczochraną brodę Gramonta pogrążonego w artystycznym obłędzie. W tym roku tylko wybrańcy, gromadka szczęśliwców miała okazję zobaczyć co kryje się za bramą wjazdową. Wykorzystali ten moment, gdy właściciel Zamku otworzył bramę pilotem, żeby wjechać do środka. Przyjemność kontemplowania piękna ruin z oddali trwała dokładnie tyle czasu, ile potrzebował automat, by otworzyć i zamknąć wrota. Tak nie powinno być i o to powinni zadbać organizatorzy.
A propos siedliskowego Zamku, mało kto pamięta, ale zanim nieudolny i krótkowzroczny wójt sprzedał go prywatnej osobie za śmieszne pieniądze, to najpierw uważał tego typu transakcję za fatalny pomysł. Myślicie, że zmyślamy? Uważacie, że felietoniarze kłamią? Otóż nie. Dokładnie 16 maja 2001 r. z ust naszego tytana samorządu, Dariusza Strausa, wydobyły się następujące słowa: „Są trzy osoby fizyczne zainteresowane kupnem zamku, jednak nie uważam tego za dobre rozwiązanie. Jakby nie było jest on wizytówką gminy” (Krąg 16.05.2001).
Niespełna 2 lata później, 12 sierpnia 2003 r. wójt nagle i niespodziewanie zmienił zdanie. Pod długich dyskusjach z samym sobą, po wysłuchaniu wszystkich kontrargumentów wysuwanych przez lustrzane odbicie i po rozważeniu wszystkich za i przeciw, przekonał sam siebie, że sprzedaż zamku, to bardzo dobry pomysł. Jak pomyślał, tak na nieszczęście zrobił – opchnął chlubę i perłę Siedliska za śmieszne 257 tys. złotych. Za skandalicznie niską, nawet jak na owe czasy, kwotę pozbawił gminę jej największego atutu. Jego poprzednicy zdobywali fundusze, by chronić Zamek przed dalszą dewastacją. Wykonano remont dachu, zamontowano ogrzewanie itp. Ale niestety, ci, którzy mieli pomysł na Siedlisko skapitulowali przed amerykańskim tytanem intelektu. Darek Straus szybciutko, po amerykańsku, obliczył na swoim teksańskim kalkulatorku, że gminy nie stać na zakup kilku ton węgla, by ogrzać pomieszczenia biblioteki, która znajdowała się w Zamku i pod pretekstem robienia oszczędności Zamek sprzedał. Dzisiaj doskonale widzimy i wiemy, że sprzedając chlubę gminy, Straus wyrwał Siedlisku serce. O ile lepiej byłoby dla nas, gdyby w tym feralnym dla gminy roku 2003 r., wójt wyleciał na księżyc i nie wrócił. Niestety ze szkodą dla nas i naszej gminy nieprzerwanie wysiadywał kolejne dupogodziny nowej kadencji.
Trudno. Stało się i pewnych procesów nie można odwrócić. Zamek jest własnością prywatną i za każdym razem należy poprosić o zgodę na jego zwiedzanie. Szkoda, że w tym roku na Święcie Bzów nie można było zwiedzić malowniczych ruin. Nikt tu nie mówi o intymnych przechadzkach między murami, bo to bez odpowiedniego zabezpieczenia szkieletów zniszczonych ścian może być niebezpieczne. Jednak możliwość wejścia na dziedziniec powinna być zapewniona.
Brak możliwości odwiedzenia zabytkowych ruin nie odstraszył najważniejszych gości – samorządowych celebrytów. Tak zwani kanapowo-kiełbasiani samorządowcy z naszego regionu nie mogli przegapić okazji do autopromocji. Pojawiają się niezawodnie na każdej tego typu imprezie, by błysnąć buźką przed obiektywem aparatu i się pokazać. Należy przecież dbać o medialną popularność, w szczególności gdy tego rodzaju prezentacja jest jedyną okazją, by się przypomnieć wyborcom – powiedzieć „A kuku! Tu jestem!”
Kim są kanapowo-kiełbasiani politycy? To ta część elity politycznej, która zwykle siedzi wygodnie w ciepłych fotelach, na wygodnych kanapach, kasuje swoje diety i ma gdzieś interes społeczności. Ta elita zaszczyca tłum swoją obecnością tylko z okazji świąt, w szczególności jarmarków, dożynek i tego typu imprez. Szukają tu, oprócz sposobności do napchania brzucha kiełbaskami z grilla (stąd nazwa), przede wszystkim okazji do zaistnienia, do pokazania się wyborcom itp. Robią to samo, co telewizyjni celebryci – szukają sławy i popularności, gonią za tzw. fejmem, który jest im niezbędny do tego, by wygrać kolejne wybory. Ten rodzaj turystyki jarmarczno-dożynkowej jest z punktu widzenia kanapowo-kiełbasianych polityków bardzo wygodny i bezpieczny. W trakcie zabawy, uniesiony aromatem grilla i goryczką chmielu rozbawiony tłum, nie będzie zadawał trudnych pytań, ani nie będzie rozliczał z wyborczych obietnic. Wszak impreza plenerowa, to nie wiec przedwyborczy. Tu nie trzeba udzielać odpowiedzi na niewygodne i trudne pytania. A takich w Siedlisku mamy wiele.
Pierwsze brzmi następująco: gdzie był nasz kiełbasiano-kanapowo-powiatowy radny Marcin Kula, kiedy mieszkańcy alarmowali, że koleś wójta nielegalnie zwozi do gminy hałdy toksycznych odpadów i składuje je w okolicy gminnego ujęcia wody? Wszak Marcin mieszka blisko tej okolicy. Czy nie zauważył hałd czarnego syfu? A może nie czytał artykułów prasowych, które o tej bulwersującej sprawie alarmowały? Gdzie był wówczas nasz Marcin? Jaki gabinet ma tak szczelne drzwi i okna, że nie dotarły do niego informacje na temat zagrożenia w gminie? Dlaczego nie interweniował w tej sprawie? Czy milczał dlatego, bo bał i boi się zemsty wójta? A może podobnie jak Hubert Patoła także Marcin Kula nagle postanowił zostać współpracownikiem Strausa i wspierać go swoją biernością, milczeniem i zupełnym brakiem zaangażowania w rozwiązanie trującego problemu? A tak na marginesie – od kiedy Marcin Kula został radnym sejmiku powiatowego, czy ktoś słyszał z jego ust krytykę ewidentnej nieudolności wójta? W przestrzeni publicznej pojawiały się komunikaty, które nasz radny przepisywał ze stron informacyjnych powiatu o ilości osób zakażonych covidem w czasie pandemii, ale kiedy Straus zachował się zupełnie bezczynnie i nie przygotował żadnej tarczy antycovidowej dla lokalnych przedsiębiorców, nasz radny milczał jak zaklęty. Rolę lidera w trudnym okresie pandemii przejął Paweł Pazdrowski, reprezentujący lokalne stowarzyszenie Inicjatywa dla Gminy Siedlisko. Bo to Paweł przygotował projekt uchwały tzw. Tarczy. Marcin Kula wraz ze Strausem ukryli głowy w piasku (oby to nie była ta sama piaskownica).
Na Święcie nie mogło zabraknąć innej kiełbasiano-kanapowej gwiazdy samorządu Starościny Iwony Brzozowskiej. Przyjechała pochwalić się przed koleżankami różową pelerynką. Radośnie paradowała, racząc zebranych gości uśmiechem, wspólnym pozowaniem do zdjęć, a nawet uściskiem szacownej rączki. Ale gdzie była Iwona Brzozowska zanim tak ładnie pozowała na siedliskowej imprezie, w szczególności jakie decyzje podjęła, gdy dotarła do niej informacja na temat nielegalnego wysypiska w Siedlisku? Przypomnijmy – jej poprzednik, Starosta Waldemar Wrześniak, gdy tylko powziął informację temat nielegalnej działalności Adamczyka, który nielegalnie, bez wymaganych koncesji i pozwoleń wydobywał piach z żwirowiska, natychmiast zakazał dalszej działalności. Tak postąpił pan Wrześniak. Iwonka raczej nie kwapi się do interweniowania w sprawie hałdy syfu w okolicy hydroforni. Nie wie o tym? A może „przeoczyła” ten problem, podobnie jak jej samorządowy kolega kanapowo-kiełbasiany radny Marcin Kula?
Ile jeszcze setek ton toksycznych odpadów musi koleżka wójta zwieźć do gminy, by Iwonka, Marcinek i całe to rozbawione towarzystwo podjęli jakiekolwiek działania, by zapobiec trwałej dewastacji naszej gminy? To w końcu nasz dom, tu mieszkamy – czym można usprawiedliwić bezczynność politycznych elit, które jeszcze nie tak dawno żebrały u nas o głosy wyborcze?
Inne pytanie, na które powinni kiełbasiano-kanapowi politycy, lansujący się przy okazji Święta Bzów, odpowiedzieć brzmi: co drodzy, szanowni, ładnie pachnący, odziani w przyciasne garniturki i kuse kiecki jaśnie Państwo zrobili, gdy przez całe tygodnie, srogiej tego roku zimy, mieszkańcy Osiedla Leśnego w Borowcu pozbawieni byli wody? Jaką odpowiedź usłyszymy od naszego powiatowo-kiełbasianego męża stanu? Co takiego powie kanapowo-kiełbasiany radny Marcin Kula? Czy wywinie się wymówką, że tego typu sprawy nie leżą w jego kompetencjach? Że tym się powinien zająć wójt? Owszem! To prawda, ale gdzie pan był, panie Kula, kiedy mieszkańcy marzli, gdyż bez wody na Osiedlu Leśnym nie działały także instalacje centralnego ogrzewania. Czy zwołał pan ulubiony „briefing”, by poinformować prasę o dramatycznym położeniu ludzi na popegeerowskim osiedlu? Czy może bał się pan ubrudzić lakierki w błocie pośniegowym, które jest stałym elementem zimowego pejzażu w tej okolicy?
To, że Darek Straus jest nieudolnym gospodarzem, jest faktem powszechnie znanym w okolicy. Ale co się stało z Marcinem Kulą? Dawny prezes Fundacji Karolat, który – co trzeba przyznać – miał swój mały udział w promocji gminy Siedlisko w najbliższej okolicy – w roli radnego powiatowego stał się politycznym zombie. Radny, który nie tak dawno pozował z Wadimem Tyszkiewiczem na plakatach wyborczych, co miało być niejako gwarancją jego skuteczności i aktywności okazał się być zwyczajnym przeciętniakiem. Powiatowym statystą, który dołączył do szeregów kiełbasiano-kanapowych wybrańców narodu, którzy na co dzień, pogrążeni w śpiączce budzą się, gdy tylko jest okazja do darmowej promocji i lansowania na czyiś sukcesach. Miło było oglądać radnego powiatowego w objęciach starościny i – jak to określił „przyjaciół z powiatu”. Jako społeczność bardzo nas ucieszył widok uśmiechniętych mordek regionalnej elity. Ale o wiele bardziej cieszylibyśmy się, gdyby te same buźki pojawiły się w Siedlisku, w sytuacjach trudnych, o charakterze interwencyjnym, gdy interes mieszkańców gminy tego wymaga.
Nasz radny powiatowy jest nieobecny, a starościna przypomina sobie o Siedlisku wtedy, gdy można najeść się kiełbasy z grilla za darmo i strzelić kilka autopromocyjnych fotek. Traktowanie Siedliska i problemów mieszkańców jak wybiegu dla modelek, jak czerwonego dywanu na jakimś festiwalu filmowym by się promować, jest zwykłą niegodziwością. Przypominacie sobie o naszych problemach, kiedy dają kiełbasę z grilla. Dlatego zapraszamy kanapowo-kiełbasianych liderów sejmiku powiatowego do gminy wtedy, kiedy będzie jechała następna ciężarówka z trującymi odpadami na nielegalnie urządzone przez kolesia wójta wysypisko obok hydroforni. Ostrzegamy, że w trakcie oględzin tego procederu garsonki, buciki i przyciasne garnitury mogą się zakurzyć. Niestety – drogi w gminie mamy, takie jakie mamy.
Przyjdzie taki czas, już niedługo, że nasi kanapowo-kiełbasiani reprezentanci narodu po raz kolejny ruszą swoje zadki z wygodnych kanap i przyjdą do nas. Znowu będą się uśmiechali, będą pozowali do wspólnych zdjęć. Być może nawet przyniosą prezenty w postaci długopisów, koszulek i ulotek wyborczych. Znowu staną się na chwilę celebrytami, których każdy będzie mógł dotknąć, strzelić kilka fotek, dostać autograf. Elita władzy opuści wygodne gabineciki i zejdzie do ludu po to, żeby żebrać o nasze głosy. Nie było ich, gdy zmagaliśmy się z problemami w Siedlisku i patologią na szczeblach władzy samorządowej. Nie było, gdy tzw. oszołomy (bo tak wójt określa przeciwników politycznych) podejmowali problemy ważne dla gminy. Angażowanie się w sprawy trudne wymaga realnej, rzeczywistej pracy, co kłóci się z kiełbasiano-kanapową filozofią uprawiania polityki. Wszak o wiele lepiej siedzieć na tyłku, nie brudzić rączek, nie błocić lakierków, czekać na dietę i na zaproszenie na jakaś imprezę, na której będzie można najeść się za darmo grillowanej kiełbasy i promować się na plecach organizatorów. Ale nie tędy droga.
pozdrawiam
Paweł P.
Szkoda, że zabytek tej klasy i znaczenia dla Siedliska, powiatu i regionu jest niedostępny dla zwiedzających i turystów. Szkoda że nie znalazły się próby odbudowy zabytku tej rangi. Może należałoby rozejrzeć się za poważnym inwestorem, jednocześnie zobowiązać obecnego właściciela do podjęcia rewitalizacji i odbudowy kompleksu zamkowego. Jeśli obecny Pan na Zamku nie czuje się na siłach ożywienia zabytkowego obiektu i nie zamyśla podejmować radykalnych działań to może należałoby pomyśleć o zmianie właściciela zabytku. Być właścicielem to zobowiązanie do dbania i przywrócenie zamku do dawnej świetności. To jest nasz obowiązek. Stąd nasuwa się prosta refleksja: właściciel, który nie ,, czuje,, zabytku powinien przestać nim być!!!
Zamek Carolath nie zasługuje na taki marny los. Kiedyś wspólnie z Bytomiem stanowił jedną całość. Był to najlepszy czas w dziejach Zamku. Obie miejscowości łączył most na Odrze. Teraz przydałby się CUD, który sprawiłby, że radni i włodarze obu miast będą mówić jednym głosem w sprawie odbudowy mostu i zamczyska. Te ostatnie są filarem historycznym regionu na stałe wpisanym w dzieje Bytomia Odrz i Siedliska.
a tak było pięknie w maju 2014 jak reanimowali wzgórze adelajdy pozowali tak dostoje wszyscy do zdjęć, nawet drzewo posadzili a teraz tak się obrzucają błotem….
Adi o czym ty piszesz? Chcesz żeby było jak 2014 r? Wiesz ile przez 7 lat można było zrobić dobrego dla gminy? 7 lat to czas zmarnowany przez wójta. Rewitalizacja parku nie była dziełem Strausa. Jakby Straus rewitalizował Wzgórze Adelajdy to by dopiero była zgroza. Zobacz jak zniszczył park przy Zamku montując tam betonowe figurki, które dostał od bankruta, który robił krasnale w Siedlisku (ciekawe czy w zamian za umorzenie podatku?).
Chcesz powrotu tego szamba w kranach? Ciesz się lepiej że to już koniec Strausa w Siedlisku. Niech ktoś mądry, z energią się weźmie za gminę. Straus to nieudacznik i bardziej szkodził Siedlisku niż o nie dbał.
Trudna sprawa, Siedlisko to taka dziwna osada, która dużo krzyczy ale mało daje.
Do Gosi Ch
Napisała Pani króciutki tekst, nie stosując znaków interpunkcyjnych, w swej wymowie prostacki. Wstyd Pani nauczycielko! Pani uczy dzieci w szkole? No tak, zapomniałem, że jest Pani tylko wuefistką. Ale jakby nie patrzył, to studia się kończyło. Gdzieś w komentarzach przeczytałem, że nie radzi Pani sobie z czytaniem cyferek na sesjach. To małe piwo, bo Pan Kieczur podpowie. Ale ten numer, który wywaliła Pani mieszkańcom na ostatniej sesji będzie się za Panią ciągnął jak przysłowiowy smród.
Do “Gosi Ch.”
Sądząc po odpowiedzi jakiej udzieliła Pani Obserwatorowi Gminnemu, jest Pani osławioną Przewodniczącą Rady Gminy Siedlisko.
Co chce Pani udowodnić, stojąc jak to Pani określiła “na stanowisku”?
Że jest ignorantką, której wydaje się, że jest organem stanowiącym prawo w Polsce?
Szanowna Pani, to że jest Pani ignorantką udowodniła Pani niejednokrotnie, co do władzy ustawodawczej, to w Polsce sprawuje ją SEJM i SENAT.
Pani obowiązkiem jest stosowanie i przestrzeganie prawa. Skoro ma Pani z tym problem, a ewidentnie Pani ma, to proszę zrezygnować z pełnionej funkcji.
Obywatele mają prawo do informacji publicznej. Czy to się Pani podoba, czy nie.
Podstawową regulacją z tego zakresu w polskim systemie prawnym jest art. 61 Konstytucji RP.
Zgodnie z tą normą, obywatel ma prawo do uzyskiwania informacji o działalności organów władzy publicznej oraz osób pełniących funkcje publiczne. Prawo to, obejmuje dostęp do dokumentów oraz wstęp na posiedzenia kolegialnych organów władzy publicznej, pochodzących z powszechnych wyborów, z możliwością rejestracji dźwięku i obrazu.
Ustawą doprecyzowującą przepisy konstytucyjne jest art. 11b ustawy o samorządzie gminnym.
Ustawodawca określił, że działalność gminy jest jawna, co obejmuje w szczególności prawo obywateli do uzyskiwania informacji, wstępu na sesje rady gminy i posiedzenia jej komisji, a także dostępu do dokumentów wynikających z wykonywanych zadań publicznych, w tym protokołów posiedzeń organów gminy i komisji rady gminy.
Który z przytoczonych przeze mnie przepisów jest dla Pani niejasny?
Gdzie jest zapis nakazujący “kneblowanie ust mieszkańcom”?
Skoro dysponuje Pani opinią prawną, kwestionującą powyższe przepisy prawa, to proszę o jej udostępnienie. Z przyjemnością się z nią zapoznam. Podejrzewam, że nie tylko ja.
Drogi Obserwatorze Gminny zapewniam cie że nie unikam i nie zamierzam unikać ludzi bo niczego się nie wstydzę. Na meczu babki z klasą byłam uśmiechnięta ( jak poszukasz w sieci znajdziesz zdjecia). O jednym musisz pamiętać tak jak piszesz że trzeba być zimnym albo ciepłym to ja od zawsze jestem zimna możecie się spinać i robić z siebie pajacow i tak się nie zmienię i będę trwała na stanowisku.
droga Gosiu Ch. (pozwól, że zrewanżuję się miłym słowem), odczuwanie wstydu jest kwestią indywidualną. Ci, o niskim stopniu empatii a rozbudowanym ego zwykle nie doświadczają uczucia wstydu w życiu codziennym. osoby te są przekonane o swojej wyższości, o tym, że są lepsze (chociaż w Siedlisku należałoby raczej mówić o kategorii “lepszości” – używając nomenklatury zrozumiałej dla wójta) oraz o tym, że są niezastąpione. Jest tylko jeden mały problem – wstyd jako uczucie jest jednym z najbardziej powszechnych doznań społecznych, będących pochodną funkcji kognitywistycznych. Wstyd zaczyna się w tym miejscy, w którym zaczynamy rozróżniać między tym, co jest dobre a tym, co jest złe. Zdolność takiego rozróżnienia – jak napisałem wyżej – jest obca umysłowościom o skłonnościach egotycznych. W związku z tym Gosiu, mimo że nie nie odczuwasz wstydu, to nie znaczy, że nie zmierzysz się z konsekwencją ostracyzmu społecznego. Pozwól, że przedstawię ci ciąg dalszy tej historii, której jesteśmy świadkami w gminie:
Wraz z odejściem wójta z lokalnej polityki z dnia na dzień ustanie strach przed legendarna już zemstą wójta. Bo strach, w odróżnieniu od lęku, ma charakter racjonalny i trwa, dopóki istnieje coś, czego się boimy. O ile lękamy się mrocznych sił rządzących światem lub niepoznanej woli Boskiej, tak strach ma konkretną przyczynę. Ludzie w gminie jak wiesz boją się wójta. Dawali wielokrotnie wyraz temu w gazetach, bojąc się wyrażać swoje opinie pod własnym nazwiskiem mówiąc: “z wójtem lepiej nie zadzierać”.
Po tym jak Straus odejdzie, jak opuści gabinet, ten strach, który tak długo był budowany przez nieudolnego wójta, jako narzędzie utrzymania władzy, będzie musiał zostać skanalizowany. Kanalizowanie uczuć jest kategorią nauki psychologii i mimo, że forum internetowe nie jest miejscem na specjalistyczny wykład, to wyjaśnię ci pokrótce zasadę działania tego mechanizmu. Otóż pamiętasz jak byłaś dzieckiem, jak siedziałaś w pokoju, patrzyłaś na firankę bo wydawało ci się, że za nią coś się schowało – coś, co chce cię zjeść? zrobić krzywdę? Kiedy już zebrałaś się na odwagę i odsłoniłaś firankę i zobaczyłaś, że to tylko szpara w oknie, przez którą wiatr poruszał zasłoną, poczułaś wielką ulgę. radość i pukałaś się nawet w głowę, że mogłaś się bać zwykłego wiatru. z wytchnieniem ale też z radością energicznie zamknęłaś okno, w taki sposób jakbyś na nim chciała wyładować napięcie, które towarzyszyło ci przez ten czas, jak wpatrywałaś się w ruszającą zasłonkę widząc w niej bezpośrednie zagrożenie. Ten właśnie proces empirycznego uzewnętrznienia wewnętrznych napięć i uczucia strachu pojawi się ale w dużo większej skali w gminie dokładnie w tym dniu, kiedy opadnie zasłona strachu. W gminie jest ok. 2000 wyborców ( ok.tyle osób uczestniczy w wyborach) a 3500 mieszkańców. Wyobraź sobie co się stanie gdy Straus odejdzie, jakie emocje zostaną uwolnione?
Straus uwił gniazdko w Bytomiu Odrzańskim. Będzie miał gdzie uciec. Trudno mu się dziwić, jest to piękna miejscowość, z działającymi wodociągami, gazociągiem i kanalizacją. Nikt nie martwi się o to, czy napić się wody z kranu. Pytanie – czy ty Gosiu masz taką alternatywę? Czy poradzisz sobie z ostracyzmem społecznym po tym jak beton polityczny Siły Kontynuacji przegra? Dasz sobie radę z tymi negatywnymi emocjami społeczeności, które jeszcze w tej chwili są tłumione? Wiesz co cię, jako wiernego stronnika wójta, spotka, gdy ludzie się zorientują, że za ruszającą się zasłonką, której się bali 23 lata było tylko lekko uchylone okno? Na pewno stawisz czoła tej fali?
Druga sprawa – nowy wójt wykazałby się niezwykłą naiwnością, gdyby pozostawił na urzędach tych, którzy wspierali starego wójta w jego nieudolności. Ty bedziesz pierwszą, która będzie musiała nowej pracy szukać. Myślisz, że Karta Nauczyciela ciebie ochroni? Zobacz co zrobiono z Jolą, z tą różnicą, że ona była dyrektorką i usunięcie jej ze stanowiska było trochę bardziej ryzykowne. w twoim przypadku będzie to kwestia podpisu. później możesz się odwoływać gdzie chcesz, Jola też się odwoływała. Jaki był skutek tych odwołań, zapytaj Jolę. Nie dziw się. Jako frontowy żołnierz pierwszej linii przegranego wójta musiałaś brać pod uwagę to, że czeka ciebie nie tylko reorganizacja życia prywatnego ale także zawodowego. Ale nie przejmuj się, będziesz miała dużo czasu na refleksję, dojeżdżając do szkoły w Bytomiu Odrzańskim albo do Stypułowa (tu kolega Darka, prezes Wzgórz Dalkowskich, prowadzi szkołę. Swego czasu dyrektorem w niej był mąż pani sekretarz Miśkiewiczowej – on wyjaśni ci jak dojechać najlepiej).
Gosiu, na zakończenie życzę Ci jak najlepiej, żeby to, co napisałem wyżej okazało się tylko złym snem. Byś po przebudzeniu czuła dotyk ciepłej dłoni wójta na swojej lewicy, tak jak to miało miejsce na sesji.
Pięknie Pan to wyłożył.
Sądzę, że reakcja Gosi Ch na Pański poprzedni komentarz jest jednak wyrazem zaczynającego opanowywać ją strachu. Ten ton i ta zawziętość wyraźnie wskazują, że do Pani Gosi Ch. dotarła świadomość o możliwych skutkach jej dotychczasowego zachowania.
Albo może strach przed wójtem zaczyna się kruszyć i te skutki już do niej dotarły.
Swoją drogą wplątała się kobieta w kiepską sytuację. Przeczytałem wszystkie felietony dostępne w Internecie i widzę że Pani Gosia Ch. zaczęła swoją karierę polityczną brzydko i widać brzydko ją skończy. Szkoda, bo mogła zrobić wiele dobrego, ale jak to czasem cytują z francuska: “tu l’as voulu, George Dandin”.
Podejrzewam, że samorządowcy, którzy przyjechali na Święto do gminy zostali po prostu zaproszeni przez Agnieszkę Adamów-Czaykowską, organizatorkę i prezeskę / prezesicę (nie jestem pewny, który feminatyw będzie poprawny ale niezależnie od wyboru żaden nie będzie mógł równać się ze frazą: „pani prezes”) Fundacji Karolat.
Szkoda, że autor felietonu nie napiętnował absencji wójta oraz przewodniczącej rady gminy. Bez wątpienia ich nieobecność wskazuje na jedno – stracili poparcie i mandat zaufania siedliskowej społeczności a to, że nie przyjechali świadczy tylko o tym, że nie potrafią nawiązać żadnego konstruktywnego dialogu z mieszkańcami. Przyzwyczajeni, że to oni byli najważniejsi, po tym jak okazało się jak mierne jest ich zarządzanie gminą wybrali najłatwiejsze rozwiązanie – zdecydowali się unikać ludzi. To, że z techniki unikania przez ucieczkę lub zwykłą nieobecność, będą teraz często korzystali świadczą wypadki na ostatniej sesji rady gminy. Po odczytaniu z kartki wątpliwego uzasadnienia o definitywnych znamionach bełkotu, przybyłych na sesje mieszkańców nie dopuszczono do głosu. Przewodnicząca Chilicka oświadczyła, że mieszkańcy gminy jeżeli mają jakieś problemy, to powinni je zgłosić radnym w swoich okręgach. Następnie radni przekażą ich sprawy pod rozwagę na posiedzeniach komisji a później ewentualnie do samego wójta. Tak oto demokrację zastąpił w gminie Siedlisko „głuchy telefon”. Przypomina się w tym momencie stary socjalistyczny dowcip, że szampan jest to luksusowy napój alkoholowy, który pije proletariat ustami swoich przedstawicieli. W przypadku gminy Siedlisko, u schyłku rządów wójta Dariusza Strausa zasada „pośrednictwa” stała się urzędową regułą działania: do wójta mają dostęp tylko uprzywilejowani, ludzie jak mają jakieś problemy, to muszą zgłosić to najpierw radnym, radni z tym przyjdą na komisję, po przegłosowaniu na komisji sprawa być może trafi na obrady sesji i kto wie, może – po podjęciu stosownych procedur – nawet na biurko samego wójta. Dziwne…
Jaki będzie dalszy ciąg wydarzeń – łatwo przewidzieć. Po ponad dwóch latach wymiany ciosów z opozycją wójt, który przez dekady żerował na lęku zastraszonej społeczności; który przyzwyczajony był do tego, że w gminie nikt „z wójtem nie zadziera” jest w rozsypce. Chaotyczne i desperackie w gruncie rzeczy ruchy, które wykonuje, okgraniczając głos krytyki jeszcze bardziej mobilizują jego przeciwników i wystawiają na pośmiewisko samego wójta. Chociaż on sam stosuje w tym zakresie wypróbowaną technikę: bo to nie on odebrał głos mieszkańcom, zrobiła to przewodnicząca rady gminy. On sam, jako wójt, nie ma sobie nic do zarzucenia – w razie problemów winę zwali na przewodniczącą Gośkę Chilicką. Warto zwrócić uwagę, że Straus wybrał sobie właśnie Gośkę, żeby ją manipulować i wykorzystywać jako narzędzie do ograniczania swobód demokratycznych w gminie. Najpierw uśpił jej czujność, dopuszczając do najbliższego kręgu osób zaufanych. Na słynnym zdjęciu z powyborczego rautu urządzonego w gminie na zdjęciu widać męża Gośki, obok niego w gabinecie była też ona sama. Dziwimy się, że kierownictwo PiS spędza czas na wspólnych obiadach z Panią Prezes Trybunału Konstytucyjnego. Bulwersujemy się pomieszaniem porządków i kompetencji władzy, a tym samym czasie, tuż pod nosem obserwujemy jak przewodnicząca rady gminy, po udanych głosowaniach absolutoryjnych świętuje sukces razem z wójtem w przydrożnym barze pałaszując rybę z frytkami. Tak nie powinno być. W każdym razie po tym jak Gośka została „zmanipulowana” następnym etapem jest jej „wykorzystanie”. To Straus przygotował dla Chilickiej ściągę z bełkotem, który uzasadniałby ograniczenie wolnej debaty w trakcie posiedzeń sesji rady gminy. Podsunął jej po to, żeby nie dopuściła ludzi do głosu – głosu, który jak wiemy z posiedzeń ostatniej sesji, krytycznego. Wójt nie mógł pozwolić, żeby sytuacja z ostatniej sesji się powtórzyła. Pamiętać należy, że sesje są nagrywane i obserwowane przez dziennikarzy lokalnych mediów. Kolejne informacje o głosach krytycznych podczas obrad sesji na pewno nie poprawiłyby wizerunku wójta. Musiał jakoś zareagować. Wykorzystał Gośkę w tym celu, bo sam nie chciał skupiać na sobie krytyki, która po niedopuszczeniu mieszkańców do głosu się rozlała. Przykro patrzeć jak Gośka obrywa za decyzje wójta. Straus wystawił jednego ze swoich generałów na tzw. odstrzał, bo to nie kto inny ale właśnie Chilicka zapisze się w historii gminy Siedlisko jako ta, która odebrała mieszkańcom prawo głosu na radzie. A warto wiedzieć, że takie coś ma charakter precedensu. Do tej pory nie było takie przypadku, żeby zainteresowani mieszkańcy, którzy przyszli na obrady sesji, nie mogli zabrać głosu.
A wracając do tematyki felietonu – o radnym powiatowym Marcinie Kuli, to szkoda pisać. To człowiek bez charyzmy, bez żadnego politycznego znaczenia, bez jakiegokolwiek pomysłu na Siedlisko (a jeżeli już ma pomysły, to tej rangi absurdu jak np. budżety obywatelskie dla gmin z pieniędzy powiatu – soczysty nonsens). Jego dotychczasowa kariera polegała na tzw. wożeniu się na plecach. Najpierw był dyrektor nowosolskiego Muzeum, później Agnieszka Adamów-Czaykowska, następnie podczepił się pod Wadima Tyszkiewicza. Ciekawe pod kogo teraz się podczepi. Czas pokaże.
dlaczego mój komentarz został zablokowany?
ponieważ był wyjątkowo brzydki. Jesteśmy za jak najszerzej rozumianą wolnością słowa, ale jak piszesz: “X to złodziej”, to bez odpowiedniego ugruntowania w materiale dowodowym, sam rozumiesz, takie zdanie będzie bardzo, ale to bardzo nieładne. Dlatego powstrzymaj się od tego typu twierdzeń, w szczególności trybów oznajmujących, a twoje komentarze i my sami będziemy bezpieczni i nikt niczego nie będzie kasował.
dowalacie teraz już sami sobie? Przecież Marcin z Agą to wasi ludzie. Zawsze pisaliście o nich dobrze. To się wójt ucieszy jak się dowie cha cha cha
podział “my-oni” jest fałszywy. W gminie najważniejszy jest interes mieszkańców a nie dobre samopoczucie “swoich”. Przez to, że przez lata gmina Siedlisko funkcjonowała w oparciu o utrwalany ciągle podział “my-oni” doszliśmy do muru, od którego mogliśmy się albo odbić albo rozbić. W felietonach piszemy prawdę, nawet jeżeli jest brutalna. Pisaliśmy o tym jak Patoła zdradził a dzisiaj napisaliśmy o tym, że Marcin Kula jako radny powiatowy jest typowym kiełbasiano-kanapowym planktonem politycznym, który bezpiecznie dryfuje po salonach powiatu licząc po cichu na wielką karierę polityczną. Przypomnieliśmy naszemu radnemu, że to nie talent ani urok osobisty, ani nawet unikalne kompetencje czy specjalistyczne wykształcenie ale TYLKO i WYŁĄCZNIE głosy WYBORCÓW wypchały go ze wsi do miasta. Na pytanie gdzie był radny, gdy wyborcy go potrzebowali? – może nasz radny kiedyś sam udzieli odpowiedzi.
Będziemy piętnowali wszystkie patologie władzy – wszystkie, bez wyjątku. i nieważne czy pisać będziemy o liderach politycznych opozycji, którzy zmienili się w salonowe spaślaki czy o kolejnym raucie w gabinecie wójta – obiecaliśmy Mieszkańcom gminy prawdę i ją damy. Mamy gdzieś poprawność polityczną!
Jeżeli Pana/Pani zdaniem aktualny felieton będzie powodem radości wójta, to oznacza, że poziom jego rozumowania pozostawia bardzo wiele do życzenia.
Pana/Pani „cha cha cha” jest również bardzo wymowne.
warto zaufać starym, laodycejskim mądrościom, o tym, że życiu trzeba być zimnym albo gorącym. nie można być letnim, ani zimnym, ani gorącym i liczyć na to, że jakoś się uda, jakoś to będzie. Marcin Kula w polityce – jak piszą autorzy felietonu – jest letnim, miałkim przeciętniakiem, fajnersem, dla którego wszystko jest fajne. Ten, kto głosował na niego dwa i pół roku temu dzisiaj na pewno odczuwa zawód. Chowając się za plecami przeciwniczki wójta w zeszłych wyborach Marcin Kula chciał zaprezentować się jako ktoś, kto ma odmienną od Strausa wizję gminy i jej dalszego rozwoju. Niestety, jego działania w roli radnego powiatowego sfalsyfikowały to przekonanie, które wytworzył dzięki temu, że nie odstępował o krok Agnieszki Adamów-Czaykowskiej. Jak pokazała praktyka Kula jako radny nie miał żadnej propozycji dla mieszkańców gminy. To mieszkańcy interweniują w obronie interesu gminny w trakcie obrad sesji – jego nie ma. (Czy ktoś widział Marcina Kulę na sesji?) Wymówek zawsze ma milion: posiedzenie komisji, kawka u posła, dyskusje na szczeblach władzy w powiecie, rozmowy zakulisowe z władzami Nowej Soli – dla każdego ma inną legendę, która tłumaczyć ma jego absencję. Prawda jest zgoła inna – Kula nigdy nie przeciwstawił i nie przeciwstawi się wójtowi. Są kolegami z PSL-u, a wiadomo jak to w PSL-u: chłopaki trzymają się razem. Po drugie – siostra Kuli jest podległą wójtowi pracowniczką urzędu gminy. Marcin doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co by się stało, gdyby dołączył do tzw. “oszołomów”. Jak to mówią – szach i mat.
Majcin to dobjy pies na baby. Juchał by oj juchał. Po jozwodzie tejaz będzie mu łatwiej. Staja nie będzie zazdjosna. Co on tak jobi tymi jękami w kieszeniach? Majszczy fjeda?