położona na malowniczym brzegu Odry mała Afryka zwana Siedliskiem – państewko, w którym rządzi król papug i kilku szamanów – zadziwia nie tylko nas. Okazuje się, że samowolką uprawianą w gminie przez miłośnika gadających ptaków i pączków zainteresowali się także urzędnicy Regionalnej Izby Obrachunkowej (RIO). Dziwicie się? My nie.
Co to jest RIO? – jest to coś w rodzaju policji samorządowej, która kontroluje urzędy w poszukiwaniu nieprawidłowości. Urzędnicy, włącznie z wójtem są zobowiązani dostarczyć kontrolerom wszystkich wymaganych informacji o charakterze urzędowym oraz – w przypadku wykrycia nieprawidłowości – muszą złożyć stosowne wyjaśnienia jak do nich doszło.
Znając styl zarządzania gminą Siedlisko chyba domyślacie się, że kontrolerzy z RIO na brak zajęcia nie mogli narzekać. Wyniki ostatniej kontroli zostały przedstawione wójtowi 8 stycznia 2019. Wy także możecie je przeczytać. Opublikowane zostały w internecie. W tym czasie, kiedy będziecie się zapoznawać z druzgocącą krytyką wójta i gminnych urzędasów, opowiemy Wam o bardzo osobistym stosunku naszego wójta do nieruchomości gminnych. Jak się okazuje Darek Straus nie tylko amatorsko hoduje papużki i koniki. Darek jest także hobbystą-deweloperem i uwielbia handlować nieruchomościami gminnymi.
Jednym z licznych uchybień wykazanych przez kontrolerów z RIO było naruszenie ustawy o samorządzie gminnym przez wójta Dariusza Strausa, który bez wiedzy rady gminy i bez zgody radnych opchnął dwie gminne nieruchomości. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że wójt ogłosił przetarg na sprzedaż tychże nieruchomości jednak zapomniał to podać do publicznej wiadomości. Ogłoszenie o przetargu na sprzedaż nie zostało wywieszone w gminie, nie było opublikowane w prasie czy w internecie. Nigdy nie ujrzało światła dziennego. Nie wiedział o tym nikt poza wójtem, kilkoma wtajemniczonymi urzędasami z gminy i zainteresowanymi kupującymi. Żeby było jeszcze ciekawiej kontrolerzy z RIO badając te przypadki stwierdzili, że – i tu cytat: „nie wskazano miejsca przeprowadzonego przetargu”. Innymi słowy mamy tu opisany przekręt, polegający na kupczeniu majątkiem gminnym. W tego typu dealach zyskuje kupujący, zyskuje wójt ale za każdym razem traci gmina – czyli my jako społeczność lokalna. W przypadkach opisywanych w protokole pokontrolnym RIO sprawa wyszła na jaw już po sprzedaży – czyli jest za późno, by cokolwiek zrobić. Nieruchomości gminne po cichutku trafiły w łapki zaufanych kolesiów naszego upasionego na pączkach wójta. No i jak tu nie być wdzięcznym za takie przysługi przedsiębiorczemu włodarzowi gminy Siedlisko? Trudno się dziwić kolesiom, którzy w fikcyjnych przetargach kupują od gminy nieruchomości, że w demokratycznych wyborach oddadzą swoje głosy nie na „oszołomów” z opozycji ale na usłużnego Darusia, który wyświadcza tak wymierne usługi.
Skoro już jesteśmy przy przetargach i nieruchomościach, to przedstawimy Wam inny rodzaj przekrętu związanego z deweloperką.
Pamiętacie na pewno budynek dawnej popegeerowskiej stołówki przy ul. Kasztanowej? Obiekt ten należał do Agencji Nieruchomości Rolnych (ANR). Długo stał pusty i niszczał. 21 listopada 2016 r. nasz wójt wysłał pismo do ANR z prośbą o przejęcie nieruchomości 909/49 – czyli dawnej stołówki PGR. W piśmie tym tak opisywał przedmiotową nieruchomość: „znajduje się w centralnej części miejscowości Siedlisko (…) W związku z tym, że budynek posiada dobrą lokalizację, chcielibyśmy zagospodarować go na bibliotekę publiczną oraz czytelnię, z której korzystać mogliby zarówno mieszkańcy Siedliska jak i całej gminy. (…) Nowa lokalizacja biblioteki stanowić będzie łatwy dostęp dla mieszkańców osiedla, zamieszkałych przez byłych pracowników PGR i domków jednorodzinnych oraz osób niepełnosprawnych i starszych do korzystania z biblioteki. Nowa siedziba ułatwi upowszechnienie wśród mieszkańców czytelnictwa, a także stanowić będzie centrum integracji społeczności lokalnej oraz stworzy lepsze warunki do uczestnictwa w kulturze różnych grup społeczności lokalnej.” [pisownia oryginalna] Z pisma jasno wynika, że Straus był świadomy jak cenną ze względu na lokalizację nieruchomością dla Siedliska i mieszkańców gminy może być budynek stołówki po rewitalizacji. Gdyby udało się go przebudować na bibliotekę Darek mógłby pochwalić się mieszkańcom i okolicznym samorządowcom, że nie jest obibokiem ale aktywnie dba o dobro gminy. Stało się jednak inaczej. Dlaczego? Okazało się, że ktoś inny miał chrapkę na cenną i atrakcyjną nieruchomość. Kto taki?
Pamiętacie bajkę Disneya o dwóch wiewiórkach – pręgowcach amerykańskich – które na spółkę z myszami i muszką Bzyczkiem ratowały świat? Animowane gryzonie o wdzięcznych imionach Chip i Dale rozwiązywały różne zagadki, udaremniały różne intrygi. Na końcu zawsze okazywało się, że za każdym złowieszczym planem stał zły kot spaślak, który chciał zawładnąć światem.
Na tym etapie naszej opowieści pojawia się na scenie taki właśnie kocur spaślak w odmianie wiejsko-gminnej. To on skutecznie wybija Darkowi Strausowi pomysł z przejęciem stołówki i urządzenia tam biblioteki. Jest ona zbyt cenna, by mogła trafić do majątku gminy. Zły sierściuch zaczął ostrzyć pazurki na cenną nieruchomość w centrum Siedliska. Miał w stosunku do niej swoje plany.
Nasz szwarccharakter szybko rozprawiłby się z problemem bez pomocy wójta. Stołówka przejęta zostałaby dyskretnie i bez rozgłosu, gdyby nie to, że w roku 2017 r. na jednym z posiedzeń rady gminy, radna Urszula Hardy zgłosiła pomysł, żeby przejąć nieruchomości do majtku gminy Siedlisko i urządzić tam dom seniora oraz centrum spotkań młodzieży. Nie była świadoma tego, że w tym czasie kocur spaślak już działał, o czym wójt Darek musiał wiedzieć. Wszak wcześniej dopominał się w ANR o przejęcie cennej nieruchomości. Jednak z dziwnych powodów zaprzestał lobbowania na rzecz gminy.
Doświadczony wójt nie wpada w panikę i nie torpeduje pomysłu radnej Hardy. Wyglądałoby dziwnie, gdyby uznał, że pomysł jest bez sensu. Zresztą odmowa wzbudziłaby podejrzenia czujnych w radzie opozycjonistów. Ktoś mógłby zacząć węszyć. Mogłoby wyjść na jaw, że działający za kulisami kocur-spaślak już się nieruchomością poważanie zainteresował. Dlatego Darek ogłasza, że pomysł radnej jest świetny i że osobiście będzie się starał pozyskać dawną stołówkę dla potrzeb mieszkańców.
Mamy sytuację następującą: kocur spaślak, działając przez osoby drugie, zgłosił w ANR chęć nabycia nieruchomości. Agencja ogłasza przetarg. W tym samym czasie nieświadomi tego faktu radni gminni zobowiązują wójta do działania na rzecz przejęcia przez gminę nieruchomości nieodpłatnie do majątku gminy. I teraz wójt ma pecha, bo 24 sierpnia 2017 r. do Urzędu Gminy przychodzi pismo z ANR z informacją o ogłoszonym przetargu o sprzedaży nieruchomości 909/49 (dawnej stołówki). W piśmie tym Zbigniew Łepkowski, zastępca dyrektora ANR prosi o wywieszenie informacji o przetargu na gminnej tablicy ogłoszeń oraz w miejscach zwyczajowo przyjętych. W dokumencie grubą, czarną krechą podkreślono następujące zdanie: „zwracamy się z prośbą o wywieszenie niniejszego dokumentu na tablicy ogłoszeń Urzędu Gminy, w dniach 30.08.2017 do 25.09.2017 r.”.
Jak pech, to pech. Wójt ma dylemat. Jeżeli wywiesi ogłoszenie, to wyda się, że stołówka jest wystawiona na przetarg i wybuchnie afera. Co gorsze – może pojawić się drugi kupiec zainteresowany atrakcyjną nieruchomością w centrum Siedliska, który podbije cenę. Kocur spaślak nie będzie zadowolony. Z drugiej strony jeżeli ogłoszenia nie wywiesi i ktoś się o tym dowie, to wyjdzie na jaw, że złamał prawo. Co robić? Wójt podejmuje ryzyko. Łamie ustawę z dnia 21 sierpnia 1997 o gospodarce nieruchomościami i nie wywiesza ogłoszenia o przetargu. Dodatkowo zataja fakt wszczęcia procedury przetargowej przed radnymi gminnymi.
Zanim opowiemy co wydarzyło się dalej, wyjaśnimy Wam jak wygląda procedura przetargów w ANR.
Załóżmy, że jakiś obywatel X interesuje się gruntem lub też nieruchomością należącą do agencji. Wysyła wówczas pismo do ANR a ta wycenia obiekt i wystawia go na przetarg. X nie jest naiwniakiem i nie zapłaci tyle, ile sobie żąda agencja. Czeka cierpliwie. Po tym, jak w ustawowym terminie nie zgłosił się chętny, który zapłaciłby kwotę, jaką sobie agencja zażyczyła, ogłasza się drugi przetarg. Obniża się wówczas znacząco cenę, by zachęcić potencjalnych kupców do przystąpienia do licytacji. Jeżeli w trakcie drugiego przetargu nie pojawi się nikt chętny poza naszym X, zwykle X kupuje grunt lub nieruchomość po obniżonej, bardzo atrakcyjnej cenie. Dzieje się tak tylko w takiej sytuacji, kiedy nie pojawi się kontrooferent – czyli osoba druga, która przystąpi do przetargu. Druga zainteresowana przetargiem osoba oznacza problemy dla X. Ponieważ dochodzi zwykle do licytacji i w takiej sytuacji cena nieruchomości jest najwyższą, wylicytowaną ofertą. Mrzonka o tanim zakupie idzie się, mówiąc kolokwialnie, walić.
Wracając do wójta, radnych i budynku po stołówce sytuacja wygląda następująco: w 2017 r. wójt zapewnia radnych, że monitoruje cały czas sprawę byłej stołówki, jednocześnie zataja ogłoszenia o przetargu. Mówi radnym, że trzyma rękę na pulsie, że generalnie wszystko zmierza w dobrym kierunku i że wysyła do ANR stosowne pisma. Faktycznie pisma wysyła. Musi mieć przecież jakąś podkładkę, gdyby ktoś kiedyś sprawdził jego aktywność urzędową w tej sprawie. Jedynym takim dokumentem z tego okresu jest pismo z dnia 20 września 2017 r., sygnowane przez panią Marię Miśkiewicz, z zawodu sekretarz gminy, która działając na mocy upoważnienia wójta, wysyła do Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa (KOWR) wezwanie do uporządkowania działki 909/49 przy ulicy Kasztanowej. Pisze: „Działka nie była od dłuższego czasu koszona co w efekcie doprowadziło do jej zachwaszczenia i zaniedbania, a jej obecny stan psuje wizerunek miejscowości”. W dokumencie tym nie ma ani słowa, najmniejszej nawet wzmianki o tym, że gmina jest zainteresowana przystąpieniem do przetargu. Dlaczego urzędnicy przestali się upominać o nieruchomość? Tego możemy się tylko domyślać.
Mijają kolejne miesiące. Procedury przetargowe trwają, kocur spaślak zaciera łapki, bo jak Darek się spisze, to uda się zrobić kolejny dobry interes. Darek jak zwykle nie zawodzi. Robi co może, by mydlić oczy radnym. Skutecznie symuluje aktywność urzędniczą w sprawie przejęcia dawnej stołówki. Pytany o postęp rokowań wójt opowiada o pismach wysyłanych do ANR, o tym, że się bardzo angażuje i że pilotuje sprawę. Udaje mu się grać na zwłokę prawie rok czasu. Dopiero w połowie czerwca 2018 r., wiedząc, że sprawa z nieruchomością jest już przesądzona wystosował pismo do KOWR, w którym zgłosił chęć przejęcia nieruchomości. Tym razem w budynku miała być już nie biblioteka, ale „Dzienny Dom Senior +”. Rok czasu trwało zredagowanie pomysłu radnej Hardy dotyczącej przejęcia stołówki i wysłanie do odpowiedniego urzędu.
Na posiedzeniu wspólnym komisji wójt odczytał pismo radnym, żeby udowodnić jak bardzo się zaangażował i że działa na rzecz interesu gminy i jej mieszkańców. Oczywiście były to działania spóźnione i co dzisiaj wiemy – pozorowane. W tym czasie nieruchomość została sprzedana prywatnej osobie. Nie, nie kupił jej kocur spaślak. Budynek po dawnej stołówce kupił Darek Guldziński zięć Jana Fijoła, przyjaciela wójta.
Gmina Siedlisko mogła mieć fajny budynek, w którym młodzież mogłaby spędzać wolny czas, w którym seniorzy mogliby się spotykać, porozmawiać. Stało się inaczej. Cenna nieruchomość, która mogła należeć do majątku gminy trafiła do rąk prywatnych – do zięcia gminnego oligarchy.
Jaką rolę w opowieści o stołówce PGR-u odegrał wójt gminy siedlisko Dariusz Straus? Istotną. Mydlił oczy radnym markując działania w sprawie przejęcia budynku przy ul. Kasztanowej przez gminę. Skutecznie grał na zwłokę. Zięć piekarza potrzebował czasu, by agencja ogłosiła drugi przetarg i obniżyła cenę, za którą kupił nieruchomość. Potrzebował też ciszy wokoło przetargu. Gdyby ANR dowiedziała się o drugim oferencie, wówczas przetarg i cena końcowa wyglądałyby inaczej i budynek mógł rodzinie Fijołów przejść koło nosa. Na szczęście wójt gminy Siedlisko doskonale wykonał zadanie. Spisał się na medal. Zyskała rodzina oligarchy, zyskał wójt straciła gmina – czyli jest tak jak zwykle.
A teraz zgadnijcie kim jest szwarccharakter tego felietonu – kocur-spaślak?