w jednym z wywiadów udzielonych lokalnej gazetce, nasz wójt pochwalił się nieskromnie, że w dziedzinie bycia wójtem jest niepokonany, bowiem nikt nie ma takiego doświadczenia jak on. I tu musimy przyznać Darkowi Strausowi rację. Tylko on potrafi położyć świniaka jednym walnięciem obucha siekiery. To prawda. Co się tyczy zaś kwestii gospodarności, przedsiębiorczości oraz efektywności zarządzania omnipotencja wójta gminy Siedlisko jest raczej wątpliwa.
Za kilka lat minie ćwierć wieku jak Dariusz Straus wygrzewa siedzisko fotela w gabinecie wójta. Siedzi sobie i siedzi. Od poniedziałku do piątku. Tydzień za tygodniem. Byle do wypłaty. Kiedy zechce rozprostować kości, przejdzie się po gabinecie. Podejdzie do okna. Przeciągnie się. Ziewnie leniwie i wróci na fotel. Przed południem podłubie w nosie i utoczy kulkę. Koncentrując się na czarnym punkciku tuż obok jarzeniówki, zrobi pstryk palcami. Postara się wcelować w to miejsce na suficie, w które trafił poprzednim razem. Jak się uda – super! Jak nie – trudno, jutro też jest dzień.
Darek od czasu do czasu sprawdza czy paprotka na parapecie ma sucho, czy trzeba ją podlać. Jeżeli kwiatek marnieje, Darek bez chwili namysłu wciela się w rolę wójta: zakłada marynarkę, poprawia krawat, podciąga spodnie, wciąga brzuch i wydaje polecenie służbowe. Przychodzi wtedy jakaś wyrwana z urzędniczej drzemki pracownica z konewką i robi swoje. Czasami rutynę dnia zakłóci wizyta piekarza z pączkami. Jest wówczas dużo śmiechu, klepania się po plecach. Może przyjedzie dostawca pizzy, a może nie. Dzień w każdym razie minie szybciej. Ale poza tym, w Urzędzie Gminy Siedlisko jest jak w polskich filmach – nuda, panie, nuda. Nic się nie dzieje. I tak od prawie ćwierćwiecza. Pomyśleć, że dwadzieścia lat temu Darek snuł plany, zapowiadał informatyzację gminy. Pamiętacie? Dowcipniś z naszego wójta. Efekty starań znamy. Gdyby nie prywatny dostawca internetu z Kożuchowa, dostępu do sieci szukalibyśmy u naszych sąsiadów w Nowej Soli.
Ale zostawmy urzędową rutynę i dalekosiężne plany wójta na boku. Skoncentrujmy się na tym co jest.
Nasza gmina od zawsze była znana z Zamku i z dyskotek w nim urządzanych. Jeżeli ktoś mówił Siedlisko – myślał Zamek i na odwrót. Dziedzictwo rodu Schoeneich-Carolath, spalone i splądrowane przez Armię Czerwoną było główną atrakcją położonej na uboczu gminy i jej wizytówką. Jeżeli ktoś obcy odwiedzał gminę, to nie ze względu na kuriozum samorządowe w skali ogólnokrajowej jakim jest wybitnie nieudolny wójt Dariusz Straus i jego 200 papug, ale ze względu na Zamek. Nie mieliśmy żadnej innej atrakcji. Zamek był naszą przepustką do cywilizowanego świata. Był szansą na to, żeby wyrwać się z zaściankowości i marginalizacji, którą zawdzięczamy trochę położeniu geograficznemu, ale głównie wieloletnim zaniedbaniom nieudolnych samorządowców. Do czasu.
W 2003 nasz super przedsiębiorczy wójt, inaugurując drugą kadencję wygrzewania stołka w urzędzie, opchnął zamek biznesmenowi z Nowej Soli za cenę mieszkania dwupokojowego w mieście. Skutkiem tego gmina, pod przywództwem Strausa zrobiła interes życia. Obiekt z tak niezwykłą historią, o tak gigantycznym potencjale promocyjnym został sprzedany za grosze. Jak można było do tego dopuścić? To tak, jakby w Malborku samorządowcy sprywatyzowali Zamek Krzyżacki, w Warszawie Pałac Królewski, a w Krakowie Zamek na Wawelu. Taka transakcja dowodzi jak krótkowzrocznym gospodarzem jest Dariusz Straus. Klejnot koronny gminy Siedlisko został sprzedany za grosze. Oprócz Zamku nie posiadaliśmy niczego, czym moglibyśmy się pochwalić na zewnątrz, co mogłoby wypromować Siedlisko i cały region. Szansa przepadła.
Zmieniły się czasy i okoliczności. Dzisiaj wiemy, że skuteczna promocja i dobra reklama jest jedną z podstaw sukcesu każdego przedsięwzięcia na poziomie samorządowym, krajowym i ogólnoeuropejskim. Regiony się same nie wypromują. Potrzebne są dobrze zaplanowane działania marketingowe. Ktoś musi to zrobić i to kosztuje. Każdego roku samorządy przeznaczają na to spore fundusze. W 2017 r. gmina Siedlisko wydała na promocję dokładnie 46.910 zł. Rok wcześniej była to kwota 50.023 zł. W roku 2018 i w bieżącym gmina wyda prawdopodobnie podobną sumkę na reklamę. Wychodzi na to, że wydajemy każdego roku około 50 tys. zł na to, żeby uczynić gminę sławną. Żeby świat zewnętrzny dowiedział się o naszym istnieniu. Jeżeli uświadomimy sobie, że wiejsko-amerykański geniusz biznesu sprzedał Zamek za 257.000 zł. czyli za tyle, ile wydał na promocję gminy w ciągu jednej kadencji – to wychodzi, że gmina zrobiła jeden z gorszych interesów w swej historii. Czy ktoś może nam wytłumaczyć sens takiego przedsięwzięcia? Jaki misterny plan przyświecał tej transakcji? Albo jakim amerykańskim kalkulatorem przywiezionym z wycieczki do USA ufundowanej przez kółko rolnicze posługiwał się wójt Dariusz Straus, dokonując bilansu zysku i strat w tym interesie?
Perła Siedliska – Zamek – jest w obecnie w rękach prywatnych. Dzięki uprzejmości obecnego właściciela potencjał tego miejsca wykorzystują w promocji gminy nie wójt i urzędnicy, ale Fundacja Karolat. W tym czasie, kiedy wójt-nieudacznik i jego kółko różańcowe bezproduktywnych urzędasów konsumują pączku, woluntariusze z Fundacji – Marcin Kula i Agnieszka Adamów-Czaykowska piszą wnioski, wysyłają maile, ślą faxy, nękają sponsorów itp. itd. Głównie dzięki staraniom tej dwójki słowo „Siedlisko” z Zamkiem w tle pojawia się w mediach nie w kontekście niepijalnej kranówki czy afer, ale w związku z cyklicznie organizowaną imprezą o wdzięcznej nazwie Święto Bzów.
Święto Bzów to nie tylko jarmarki z kogucikami, wózki z piwem, stragany z kiełbaskami i pajdami chleba ze smalcem podawanymi z kiszonym ogórkiem. Święto Bzów, to przede wszystkim promocja gminy, w której wykorzystuje się nasze dziedzictwo kulturowe i historię regionu. Możemy zaryzykować tezę, że bez Zamku, bez historyczno-kulturowego kontekstu Święto Bzów nie miałoby sensu.
Dzisiaj wiemy, że Fundacja Karolat zrobiła więcej dla promocji gminy niż przez ostatnich 20 lat Straus i leniwi samorządowcy. Każdego roku odwiedza nas kilka tysięcy turystów zwabionych zapachem kwitnących bzów. Takich imprez w Zamku moglibyśmy mieć więcej, gdyby nasi włodarze kilkanaście lat temu wykazali odrobinę rozsądku, dobrej woli i zaangażowania. Zamek mógł być znany nie tylko z dyskotek. Mogliśmy urządzić w nim regionalne muzeum. Mogliśmy zorganizować więcej cyklicznych imprez, gdyż Zamek, to nie tylko zabytkowa ruina. To miejsce, które jeszcze nie tak dawno odwiedzał ostatni cesarz Niemiec i król Prus z dynastii Hohenzollernów – Wilhelm II wraz z żoną Herminą. Cesarz Wilhlem II jest autorem jednego z najsłynniejszych przemówień politycznych w czasach nowożytnych. O mowie Keisera w Reichstagu z 1914 roku uczą się dzieci w szkołach podstawowych, w liceach, na studiach. Pisze się o niej rozprawy naukowe. Innymi słowy tuż pod naszym nosem mamy żyłę złota, która aż prosi się o racjonalną, przemyślaną eksploatację. Historię Zamku w Siedlisku mogliśmy zaprząc do pracy na rzecz lepszej przyszłości lokalnej społeczności – z korzyścią dla nas wszystkich. Mogliśmy.
Nie mamy już Zamku. Zamiast przemyślanej promocji gminy i regionu urzędasy w gminie proponują nam suche liczby ujęte w corocznym budżecie pod nazwą: „wydatki związane z promocją gminy”. Lwią część tej kwoty co roku pożerają… zakupy. A dokładniej: „zakup usług 14.078,70 zł” i „zakup materiałów i wyposażenia 27.231,74 zł” (dane z roku 2017). Na co konkretnie przeznaczone są te środki? Czy jest to zakup smyczy reklamowych z napisem „Siedlisko”? Czy może zakup kubeczków z nadrukowaną uśmiechniętą przaśną buźką naszego wąsatego pupila? Nie wiemy. Najważniejsze, że przeznaczona w planie budżetowym forsa jest wydawana co do grosza, a to oznacza stuprocentowe wykonanie planu rocznego. Super! Urzędasy mogą się pochwalić wynikami: promocja gminy idzie pełną parą! Nikt się nie może przyczepić. Forsa wydana w całości, zgodnie z przeznaczeniem. Aparat urzędniczo-biurokratyczny pompuje wirtualny rekord tylko po to, żeby mieć jakikolwiek wynik na papierze, żeby wszystko ładnie wyglądało w rocznym sprawozdaniu budżetowym. Jednakże realnego przełożenia tej urzędniczej promocji gminy nie widać. Co roku wydajemy pięćdziesiąt tysięcy złotych na zakup usług, materiałów, wynagrodzenia bezosobowe, składki naliczane od tych wynagrodzeń i tyle. Bez efektu, bez skutku, bez najmniejszego pożytku dla gminy.
Ale nie ma się co dziwić. To, że nasi urzędnicy gminni ze Strausem na czele są organizacją wybitnie nieudolną i dysfunkcyjną wiemy od dawna. Oto przykład.
Funkcjonowanie Urzędu Gminy rocznie kosztuje 1.209.808,98 zł. Z czego na wynagrodzenia i składki dla urzędasów – od wójta począwszy a na sekretarce kończąc przeznacza się 919.992,40 zł. (dane za rok 2017) Jaki pożytek mamy my mieszkańcy z funkcjonowania Urzędu? Jaki pożytek ma gmina Siedlisko? Żadnego. Czy coś się zmienia w naszej okolicy? Poprawia się komfort życia? Przyciągani są nowi inwestorzy? Pojawiają się nowe miejsca pracy? Nie. Co więcej – aparat urzędniczo-biurokratyczny nie potrafi zadbać o tak podstawowe potrzeby mieszkańców jak dostęp do czystej wody pitnej. To ewenement na skalę ogólnoeuropejską.
Dla porównania „budżet” (o ile można nazwać to budżetem, ponieważ fundacja nie ma stałych źródeł finansowania) Fundacji Karolat w 2017 r. wynosił 57.016,06 zł (dane wg Narodowego Instytutu Wolności). Pozyskana od sponsorów forsa, środki z dotacji, wpływy z odpisów podatkowych – wszystkie pieniądze zebrane przez Fundację inwestowane są w promocję regionu, w naszą gminę, w jej popularyzację. Skutki tego doświadczamy każdego roku, bawiąc się na m.in. na Święcie Bzów. Mamy dowód i przykład, że dysponując kwotą 50.000 zł można wypromować Siedlisko. Dlaczego urzędnikom gminnym się to nie udaje? Odpowiedź jest banalnie prosta: Fundacja inwestuje pieniądze w promocję, Urząd Gminy w promocji sprzedaje majątek gminy a forsę konsumuje, zwyczajnie przejada – tak jak przejadł Zamek.